• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Biegam. Tak jak lubię. Tak jak chcę.

Blog powstał ku pamięci moich biegowych zmagań. Mam nadzieję, że za parę lat będę się śmiać z początkowych wpisów i nieporadnych pierwszych truchcików.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
29 30 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31 01 02

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Linki

  • bieganie / zapisy
    • Biegowe Wyzwanie
    • Elektroniczne zapisy
    • Endomondo
    • Virtual Conqueror
    • Virtual race
    • Wirtualne biegi
    • Zapisy online
  • blogi / strony o bieganiu
    • Biegający Ortopeda
    • Biegam w górach
    • Biegologia
    • Kobiety biegają
    • KS Staszewscy
    • Leszek biega
    • Matka biega
    • Panna Anna biega
    • Run The World
    • Silesia Marathon
    • Wszystko o bieganiu
  • sklepy
    • Boco
    • Decathlon
    • Imaginario
    • Just Hero
    • Lurbel
    • Nessi sport
    • Polka Sport
    • Rebel Runners
    • Rough Radical
    • Run Baby
    • Run One
    • Zo-Han

Archiwum

  • Luty 2023
  • Styczeń 2023
  • Grudzień 2022
  • Listopad 2022
  • Październik 2022
  • Wrzesień 2022
  • Sierpień 2022
  • Lipiec 2022
  • Czerwiec 2022
  • Maj 2022
  • Kwiecień 2022
  • Marzec 2022
  • Grudzień 2021
  • Listopad 2021
  • Październik 2021
  • Lipiec 2021
  • Maj 2021
  • Kwiecień 2021
  • Marzec 2021
  • Luty 2021
  • Styczeń 2021
  • Grudzień 2020
  • Listopad 2020
  • Październik 2020
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Maj 2020
  • Kwiecień 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Styczeń 2020
  • Grudzień 2019
  • Listopad 2019
  • Październik 2019

Najnowsze wpisy, strona 1

< 1 2 3 4 5 >

02.12.2021

Po moim covidzie już nie ma śladu, choć izolacja jeszcze dwa dni potrwa. Zapisałam się na bieg z okazji Barbórki, który odbędzie się tuż po zakończeniu izolacji. Endrju nieco sceptycznie podchodzi do mojej decyzji wzięcia udziału w tym biegu, szczególnie że do pokonania jest trasa 10 km. I nie chodzi bynajmniej o zajmowanie miejsc na podium, tylko o sam fakt pokonania tak dużej ilości kilometrów tuż po chorobie. Wziełąm sobie jego ostrzeżenia pod uwagę i postanowiłam siebie wypróbować. Weszłam na bieżnię. Bieżnia niemal natychmiast zweryfikowała wszystkie moje plany. Spokorniałam. I to bardzo. Zadyszałam się okropnie. Kaszel mnie chwycił, że aż tchu nie mogłam złapać. Nogi okazały się być jak z waty - zupełnie bez sił. Zrozumiałam, że bieg barbórkowy muszę odpuścić. Covid sobie może i poszedł, ale zostawił spuściznę w postaci osłabionego organizmu. Jednak nie byłabym sobą, gdybym się do reszty poddała. Postanowiłam przejść na bieżni jedną godzinkę, niezależnie od tego, jaki będzie kilometraż. Do 30 minuty męczyłam się bardzo. Szłam powolutku, całkiem jak żółw. Kilka razy chciałam zrezygnować, tylko że wtedy jakiś cichy głosik się odzywał w mojej głowie: "Jeszcze nie teraz. Jeszcze trochę.". I po 30 minucie jakby stał się cud. Organizm chyba sobie przypomniał, o co w tym wszystkim chodzi. Mój krok zrobił się regularny, oddech się wyrównać i zaczęłam zasuwać niezłym marszem. Gdy zegar pokazał 1 godzinę, zeszłam tak, jak sobie obiecałam. Wynik okazał się całkiem niezły - ponad 5 km. Muszę przyznać, że jestem z siebie dumna. Dumna przede wszystkim  ztego, że się nie poddałam. Na bieg barbórkowy na pewno nie pójdę, ale malutka piąteczka z rana będzie idealna jak na pierwszy pocovidowy bieg. Muszę się rozruszać na nowo, wejść w ten rytm. Bardzo dobrze zrobiłam, że poćwiczyłam dziś na bieżni. To mi uświadomiło, jaki jest stan mojego organizmu i w jakim jestem miejscu na tle innych biegaczy. Ta dzisiejsza decyzja o ćwiczeniach była strzałem w dziesiątkę.

02 grudnia 2021   Dodaj komentarz

21.11.2021

Boję się, że mam covid. Od wczoraj boli mnie głowa i nie przestaje. Biegałam dziś wspólnie z Andrzejem i w pewnym momencie poprosiłam go o chwilę spaceru, bo nie miałąm siły biec. Brakowało mi tchu, a nogi były tak słabe, że czułam jak mięśnie drżą. Na 99% jestem pewna, że złapałam to g...no. Muszę zrobić wymaz.

21 listopada 2021   Dodaj komentarz

17.11.2021

Ale się podziało! Ku mojemu zdumieniu, Endrju nie odpuścił. Zaprosił mnie do znajomych i wysłał fotki z biegu, na którym się poznaliśmy. Zaskoczyłam się, że tyle zdjęć mi zrobiono i to całkiem fajnych. Zaczęliśmy ze sobą pisać na messengerze. Nasza znajomość rozpoczęła się bardzo zabawnie, od niezwykłego zbiegu okoliczności, ale chyba już nie pójdzie w zapomnienie. Wręcz przeciwnie - nabiera rumieńców. Pisaliśmy ze sobą sporo, na tyle dużo, by umówić się na wspólny bieg. Właśnie z niego wróciłam.
Jestem pod wielkim wrażeniem Andrzeja. Jest niesamowity, niezwykle opiekuńczy i szarmancki. Bardzo dbał podczas biegu o moje bezpieczeństwo. Osłaniał mnie albo z przodu, albo z boku, bo ja w tym moim czarnym stroju byłam mało widoczna dla kierowców. Poza tym świetnie zna okolicę. Biegł takimi ścieżkami, na których ja wżyciu nie byłam. Do tego rewelacyjnie prowadził rozmowę. Przebiegliśmy ponad 15 km i cały czas gadaliśmy. Okazało się, że mamy wiele wspólnego, jeśli chodzi o poglądy na życie, na rodzinę, pracę, przyjaciół. Cokolwiek by nie powiedział, łapałam się na tym, że myślę tak samo jak on. Niesamowite to było. A to, co jest dla mnie najistotniejsze, że Andrzej jest takim samym biegowym zapaleńcem jak ja. Już dzisiaj umówiliśmy się na kolejny wspólny bieg. W ogóle zadeklarował się, że zawsze będzie do mojej dyspozycji, kiedy tylko będę miała ochotę pobiegać. Czyżbym naprawdę znalazła przyjaciela i to nie tylko biegowego, ale także życiowego? Świetnie mi się z nim biegało. Jestem zachwycona. Mieć kogoś takiego przy sobie, kto jest dużo lepszy w sporcie ode mnie, a jednocześnie szanuje mnie i moje mało imponujące biegowe wyczyny, nie zraża się, a wręcz trenuje i motywuje, to dla mnie prawdziwe szczęście. Po dzisiejszym treningu wiem, że jak się już dziś przykleiłam do tego gościa, to się już nie odkleję. Będę się go trzymać pazurami, bo on zaraził mnie swoim optymizmem, pozytywną energią, motywacją, nadzieją na osiąganie sukcesów sportowych. Fantastyczny biegowy świr! I bardzo przyjacielski!

17 listopada 2021   Dodaj komentarz

13.11.2021

Dziś zaliczyłam bieg charytatywny.
Latem tego roku 11-letni chłopiec z pobliskiej miejscowości wybrał się z rodzicami na wycieczkę rowerową. Piękna rodzinna zabawa zamienła się w koszmar, gdyż chłopak został potrącony przez ciężarówkę. Za nim jest kilka poważnych operacji i bardzo intensywna rehabilitacja. Udało się go już wyprowadzić z wózka inwalidzkiego i porusza się o kulach. Jest to niesamowity sukces. Jednak determinacja rodziców idzie dalej, chcą doprowadzić do momentu, że będzie chodził o własnych siłach. Tylko, że już zabrkło im pieniędzy. Organizatorzy biegu poruszyli dzięki facebookowi niemal całą Polskę. U nas zorganizowano bieg w terenie, a jednocześnie odbył się bieg wirtualny. Jestem zaskoczona rozmachem tej imprezy. Wszystko odbyło się na najwyższym poziomie. Pozyskano ogrom sponsowrów. Była loteria fantowa, na którą się niestety już nie załapałam, bo losy rozeszły się w mgnieiu oka jak świeże bułeczki. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, trasa biegu wprost fantastyczna, leśna, dobrze oznakowana. Jednak dla mnie osobiście poza satysfakcją z tego, że pomogłam komuś w biegowym stylu, moim ulubionym, ważne było poznanie pewnego faceta. A było to tak...
Wybiegłam sobie z domu, chcąc dotrzeć na miejsce zbiórki biegu. Biegnę sobie spokojnie, aż tu nagle zatrzymuje się przy mnie czarne Audi. Otwierają się drzwi i słyszę:
- Kasia?
- No tak.
- Ty pewnie na bieg. To wsiadaj. Ja też.
No i wsiadłam. Byłam ogromnie zaskoczona, że ten ktoś mnie zna, ale ostatecznie ucieszyłam się, że mam podwózkę. Przywitaliśmy się, podaliśmy sobie ręce. Dowiedziałam się, że ma na imię Andrzej, dla przyjaciół Endrju. Pogadaliśmy niewiele, bo droga była krótka i szybko dotaliśmy na miejsce. Jednak od tej chwili już wszystko robiliśmy razem. Po numery startowe też zgłosiliśmy się razem. I tu się zaczęło najlepsze. Swój numer przypięłam błyskawicznie. Cztery malutkie agrafki - pyk, pyk i gotowe. Natomiast Endrju do mnie mówi, że on mnie bardzo prosi o pomoc przy tych agrafkach. Nie ma okularów, dobrze nie widzi i nie potrafi sam sobie przypiąć numeru startowego. Zgodziałam się mu pomóc, choć wiedziałam, że to będzie dla mnie bardzo krępujące. Ubrania biegowe są dość obcisłe i co tu dużo gadać - będę musiała chłopa po brzuchu pomacać, żeby dobrze to przypiąć i go nie ukłuć. Odetchnęłam i zabrałam się do roboty, żeby mieć to jak najszybciej za sobą. Może się nawet i zarumieniłam, nie wiem, ale jeśli nawet, to makijaż skutecznie wszystko ukrył. W każdym razie już po tych przebojach stoimy sobie razem, przygotowani do rozgrzewki i Endrju mówi tak:
- Wiesz co jest zabawne w tym dzisiejszym dniu?
- No co?
- Że ja Cię pomyliłem z inną Kasią. Ale wcale tego nie żałuję. Też jesteś Kasia, ale nawet lepsza.
- A wiesz co jest jeszcze zabawniejsze?
- No co?
- Że mój mąż też ma na imię Andrzej.
Nie dał po sobie poznać, że to moje hasło go ubodło, ale przy pierwszej nadarzającej się okazji zniknął. Tak, jak do tej pory nie odstępował mnie na krok, tak teraz się ulotnił. Nagle się okazało, że ma wielu innych znajomych, z którymi musi przybić piątkę i pogadać. Nawet rozgrzewkę olał. Było mi nawet troszkę smutno, bo był tam jedyną osobą, którą znałam. Poza nim, z nikim nie zamieniłam słowa. Jednak ten podryw trochę kiepsko mu wyszedł, już tak niemal na granicy chamstwa. Minęłam go jeszcze potem na trasie biegu i więcej już go nie widziałam. Przygoda z Endrju pozostanie wspomnieniem.

13 listopada 2021   Dodaj komentarz

01.11.2021

Wypuściłam się dziś na samotny bieg do lasu. Zawsze się bałam biegania w pojedynkę w gąszczu leśnych drzew. Bałam się dzików, zboczeńców, wisielców na drzewach. Dziś jednak coś mnie podkusiło, żeby zapędzić się w las. Może to dzisiejsze święto na mnie wpłynęło, poczułam jakąś dziwną refleksyjność i spokój... Nie wiem. W każdym razie pobiegłam. Jak tylko przekroczyłam próg lasu, otoczyła mnie taka dziwna, dostojna cisza. Było mi na początku trochę nieswojo, ale biegłam dalej. W końcu jakoś do tego przywykłam i zaczęłam cieszyć oko tym, co było wokół. Jesień stworzyła tak malownicze obrazy, że najwięksi malarze świata nie dadzą rady z nią konkurować. Nie dość, że drzewa mieniły się w pięknych złoto-czerwono-brązowych barwach, to jeszcze ścieżki usłane były równie kolorowymi liśćmi, jak dywanami. Festiwal barw po prostu. Magia! Biegłam taka zachwycona, biegłam i biegłam, aż do rozwidlenia ścieżki. Wtedy zawróciłam. Przestaraszyłam się, że jak zacznę skręcać tu i tam, to się zgubię. Wolałam zawrócić, dopóki wiedziałam, gdzie jestem. Z chęcią bym jednak powtórzyła taki bieg. Zastanawiam się tylko, czy rzeczywiście sama.. Chyba nie. Wolałabym jednak mieć towarzysza. Taki pusty, i cichy las jest jak bezludna wyspa - choć cudny, to napawa mnie strachem. Fajnie byłoby znaleźć jakąś koleżankę czy kolegę do biegowych wycieczek. Tylko skąd ich wziąć? Już dwa lata biegam sama i widoków na towarzystwo ne ma... :(

01 listopada 2021   Dodaj komentarz

27.10.2021

Jesień odsłania nam się w pełnej krasie. Rano jest dość rześko, mglisto i można by powiedzieć nieprzyjemnie. Za to w południe chmury ustępują miejsca cudownym, błyskotliwym promieniom słońca.
Siedziałam dziś w pracy na telefonicznym dyżurze. Pacjentów dzwoniło bardzo mało, o dziwo. Siedziałam i tak patrzyłam przez okno na liście drzew mieniące się przeróżnymi kolorami. Patrzyłam jak wiatr delikatnie porusza nimi, a one błyszczą w słońcu. Bajka! W takim nastroju zastała mnie koleżanka. Zaproponowała, że zrobi mi kawę. Gdy ją przyniosła i zrobiłam pierwszy łyk, rozpłynęłam się nad jej smakiem i rozmarzyłam jeszcze bardziej. Przypomniały mi się chwile, gdy mieszkałam w Katowicach i często po pracy jeździłam tramwajem do centrum, do Empiku. Zamawiałam wtedy kawę, brałam z półki książkę, siadałam przy oknie i czytałam popijając aromatyczny napój. Promienie słońca wpadały przez okno i oświtlały kolejne strony książki. Piękne czasy. To wszystko dziś wróciło do mnie we wspomnieniach. Deja vu. Tak samo cudne słońce, tak samo piękna przyroda i ten sam wspaniały aromat kawy. Cofnęłam się myślą o jakieś 20 lat. Zanurzyłam się w tym magicznym momencie. Dla takich chwil, dla takich wspomnień warto żyć. Ileż się zmieniło od tamtego czasu! Zmieniłam się ja, moje życie się zmieniło. I to bardzo! A wspomnienia są niezmienne, cudowne, wspaniałe, radosne. Piękne!

27 października 2021   Dodaj komentarz

11.07.2021

Wczoraj rozpoczął się piękny czas, czas urlopu. Przyjechaliśmy w tym roku nad Biebrzę. Przyroda tu jest niesamowita. Tyle zieleni, lasów, pól, łąk, jak okiem sięgnąć, aż po horyzont!

11 lipca 2021   Dodaj komentarz

09.07.2021

Dziś moje urodziny. Z tej okazji strzeliłam sobie dyszkę, a jakże! Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Mam tę moc! Co z tego, że 45 wiosen przeleciało jak z wiatrem? Kobieta w moim wieku dopiero rozkwita, zaczyna czuć pełnię życia. Jestem bardzo szczęśliwa. Mąż mnie kocha, dzieci mnie kochają, ja kocham ich. Mam pracę, z której jestem zadowolona. Mam pasję, którą cały czas rozwijam, w której się realizuję i doskonalę. Czego chcieć więcej? Chyba brakuje mi tylko podróży. Chciałabym zwiedzać świat, jednak to pozostanie moim pobożnym życzeniem. Nie mam na to nakładów finansowych. Na dodatek koronawirus opanował świat i skutecznie udaremnił ludziom wiele planów. Jakoś pogodziłam się z tym, że obieżyświatem nie będę. Moje życie kręci się wokół tego, co jest tu i teraz. Chciałabym, by życzenia, które dziś do mnie spłyną, dotyczyły biegania.
"Rozwijania swojej biegowej pasji i sukcesów na tym polu" - nikt mi tego dziś nie pożyczył, więć życzę sobie sama ;)

09 lipca 2021   Dodaj komentarz

108. *

To już trzy dni, jak przez moje miasto przetoczyła się nawałnica. Burza była okropna!. Deszcz lał jak z cebra. Przez nasze podwórko płynęła rzeka. Mamy jednak to szczęście w całym tym nieszczęściu, że nasz dom stoi na lekkim wzgórzu, więc cała woda popłynęła w dół i nas nie zalało. Jednak nie wszyscy mieli się tak dobrze. Niemal od razu zaczęły się w internecie pojawiać zdjęcia. Domy zalane do połowy, do pierwszego piętra, sprzęty ogrodowe pływające jak po stawie, samochody zalane aż po dach. Straszne!
Postanowiłam się dziś przejść ulicami, które najbardziej ucierpiały. Niemal na każdym podwórku znajdowało się przydomowe wysypisko śmieci, a na nim meblościanki, łóżka, krzesła, sprzęt AGD - jednym słowem - dla wielu rodzin dorobek życia. Płakać mi się chciało. To był przerażający widok. Ale równie przerażające, choć może bardziej zdumiewające dla mnie były uliczne studzienki kanalizacyjne, kompletnie zapchane trawą, liśćmi, śmieciami. Nic dziwnego, że nie przyjęły deszczówki, bo jak??? Myślę, że gdyby służby komunalne zadbały o drożność tych studzienek, to rozmiar zniszczeń byłby mniejszy.
Zastanawia mnie jeszcze jedno - te studzienki w takim opłakanym stanie sąod trzech dni i nadal nikt się nimi nie interesuje. Co będzie jeśli znów przyjdzie ulewa? Ludzie jeszcze z jednej tragedii się nie otrząsnęli i mają przez to piekło przejść jeszcze raz? Kompletnie dla mnie niezrozumiałe jest dla mnie zachowanie władz miasta. Zawsze lepiej zapobiegać tragediom, niż potem mierzyć się z ich skutkami. Okazuje się jednak, że w moim mieście, ukochanym mieście nikogo to nie obchodzi. Jestem w totalnym szoku! Jak można tak bagatellizować zagrożenie?! Klimat zmienia się niemalże na naszych oczach. Coraz częściej doświadczamy ekstremalnych zjawisk przyrodniczych. Choć nigdy nie wygramy z naturą, to powinniśmy na pewne rzeczy być przygotowani. A tu taka ignorancja! Oby ci, którzy zostali poszkodowani, więcej nie musieli przeżywać takich strasznych chwil. Współczuję tym ludziom bardzo.

 

15 maja 2021   Dodaj komentarz

107. *

Znalazłam w internecie smakowity przepis na chleb LOW FODMAP. Nie ma to jak upiec własny, zdrowy, pyszny chlebek. Puszczam przepis dalej w świat i zachęcam do skorzystania.

 

Składniki:
> 150 g mąki ryżowej
> 250 g mąki gryczanej

> 100 g skrobii kukurydzianej albo mąki kukurydzianej (zależy co masz u siebie w kuchni)
> 8 g suchych drożdży
> 1 łyżka cukru, aby drożdże miały pożywkę
> 1 łyżeczka soli do smaku
> 0,5 szklanki pestek dyni i łuskanego słonecznika (wymieszanych razem)
> opcjonalnie nasiona chia lub siemię lniane
> 600 ml ciepłej wody (nie gorącej!)

 

Sposób przygotowania:
1. Do wysokiej miski wsyp wszystkie suche składniki, razem z drożdżami i całość delikatnie wymieszaj.
2. Dodaj do nicj ciepłą wodę i mieszaj tak długo, aż całość połączy się ze sobą. Zwróć uwagę na to, aby na dnie nie została sucha mąka.
3. Tak powstałą masę odstaw w miejsce, w którym ciasto będzie mogło spokojnie urosnąć. Wybierz stanowisko z daleka od okna i przeciągu, bo to ciasto nie lubi nagłej zmiany temperatury.
4. Miskę przykryj czystą ściereczką i nie zaglądaj tam przez 40 minut.
5. Po 40 minutach ciasto powinno zwiększyć swoją objętość. Pojawią się też małe pęcherzyki powietrza. Tak właśnie powinno to wyglądać.
6. Całość przełóż delikatnie do foremki wyłożonej papierem do pieczenia. Na tą ilość składników spokojnie wystarczy standardowa keksówka.
7. Teraz jeszcze raz przykryj ciasto ściereczką i odstaw na kolejne 40 minut, aby ciasto ponownie urosło. 
8. Nagrzej piekarnik do 200 stopni Celsjusza.
9. Po 40 minutach wstaw foremkę z masą chlebową do piekarnika. Oprócz keksówki, na dole ustaw naczynie żaroodporne wypełnione wodą, która będzie parowała w czasie pieczenia i zapobiegnie nadmiernemu wysuszeniu pieczywa.
10. Po 50 - 60 minutach chleb jest gotowy. Powinien mieć mocno zarumienioną skórkę. Wyjmij go i odstaw do ostygnięcia.

 

Smacznego! :)

 

06 maja 2021   Dodaj komentarz
kuchnia   chleb  

106. *

Zbierałam się na małe bieganko i nagle mój synuś zapytał: "Mamo, mogę pobiegać z Tobą?". Stanęłam jak wryta. Zaskoczył mnie swoim pytaniem ogromnie. W tym momencie do szczęścia nic więcej nie było mi potrzeba. Po prostu miód na moje uszy. Obiecałam, że jak tylko wrócę ze swojego biegania, wezmę go na inną trasę. Podczas, kiedy ja pokonywałam moje 8 km, on czekał w domu dzielnie. Ubrałam go w dres, czapkę, dałam mu swój buff (z czego był niesamowicie zadowolony), butki i pobiegliśmy. Nie wiem, kto był bardziej szczęśliwy - on czy ja. Widziałam tą radość na jego buzi, że biegnie, że robi to, co mama. Miał ochotę szaleć, rwać do przodu, miał tyle zapału! Ale nie mogłam mu powolić na pełne szaleństwo. Przede wszystkim nie wiem, czy jego serduszko już jest na tyle sprawne, że może sobie pozwolić na taki wysiłek. Nie skonsultowałam tego z panią kardiolog. Wprawdzie na grudniowej wizycie mówiła, że niedomykalność zastawki już jest na tyle mała, że prawie niezauważalna i mały jest praktycznie zdrowym dzieckiem, niemniej wtedy jeszcze nie  wiedziała, że on chce ze mną biegać. Druga sprawa to astma, która po pierwszych metrach szaleństwa dała o sobie znać i zaczął pokasływać. Musiałam wyhamować ten jego dziki pęd i przeszliśmy do truchciku. Tym truchcikiem wróciliśmy sobie do domu. Pytałam go co chwilę czy nie jest zmęczony, czy może chce kawałek pomaszerować, ale on "nie" i "nie". Cały czas biegł, z drobną przerwą na selfie (musiałam mieć pamiątkę z tego wydarzenia). W sumie przebiegliśmy niecały kilometr. Mały był taki dzielny! Jestem tak bardzo dumna, że ja tego nawet nie umiem do końca wyrazić słowami. Moje szczęście nie ma granic!

 

27 kwietnia 2021   Dodaj komentarz

105. *

Zadzwonił do mnie doktor z poradni chirurgicznej, w której nie tak dawno pracowałam. Złożył mi propozycję pracy. Mamy teraz czas pandemii, a co za tym idzie - czas szczepień. Moim zadaniem byłby organizacja całego procesu, od zamówienia szczepionek po rozesłanie ich na punkty. Punkty szczepień są trzy, ludzie są w nich pozatrudniani, ale doktor chciałby, żeby dystrybucją zajęła się jedna osoba i to właśnie byłoby moje zdanie. Nakreślił mi to wszystko jako pracę na zlecenie, czyli dodatkową do tej, którą wykonuję codziennie na stałe. Zaproponował mi całkiem spore wynagrodzenie. Wszystko wyglądało bardzo kolorowo. Już się miałam zgodzić, ale rozsądek kazał mi się zastanowić jeszcze raz, więc powiedziałam, że wszystko przemyślę, "prześpię się" z tą propozycją i oddzwonię. To byo wczoraj.
Dziś dzwonię, żeby dopytać o szczegóły, bo przecież nie mam żadnych upoważnień, uprawnień, nie wiem gdzie się zamawia szczepionki, u kogo i jakie. Chciałam wiedzieć jak to organizacyjnie wygląda. A doktor ze mną rozmawia jakby tej wczorajszej rozmowy zupełnie nie było. Od nowa mi wszystko tłumaczy i proponuje, żebym w mojej przychodni wzięła urlop bezpłatny na dwa miesiące i siedziała u niego przez ten czas. Co takiego??? Zdębiałam jak to usłyszałam. "Bo wiesz Kasiu, przy tych szczepieniach to trzeba cały czas trzymać rękę na pulsie, to są oferty, promocje, tu trzeba cały czas czuwać. Ja ci naprawdę bardzo dobrze zapłacę, nawet 10 tys. miesięcznie." Co??? Mam gdzieś jego pieniądze! Nie zgodziłam się na takie coś. Ja mam ryzykować stałą, dobrze płatną pracę dla zlecenia bez przyszłości? Nie było mi łatwo dostać się do przychodni, gdzie teraz pracuję, znajomości poszły w ruch, przyjęli mnie, chociaż rejestratorek nie zatrudniają, poszli mi na rękę, dali wynagrodzenie, jakiego jeszcze nigdy nie miałam, a ja im teraz mam walnąć urlopem bezpłanym?! Przecież mnie wyleją z tej roboty, bo po co im taki pracownik, którego nie ma? Szczepienia szybko się skończą, a ja zostanę na lodzie. Nawet jakby mi doktor dał zarobku dwa razy tyle, to się nie zgodzę (o ile da, bo nie mam pewności, czy jest wypłacalny i czy nie będę musiała swojego dochodzić w sądzie). Pieniądze się fajnie wydaje, rozejdą się w mgnieniu oka i będę bez kasy i bez pracy. O nie, nie, nie! Nie skusi mnie swoimi kolorowymi propozycjami i snami o potędze. Niech szuka kogoś innego, albo niech sam się tym zajmie - tak będzie najlepiej!

 

23 kwietnia 2021   Dodaj komentarz

104. *

Tyle biegów przede mną, normalnie Mój Własny Festiwal Biegowy! Biegomania na maj się szykuje.

1. Biegi Helicopters. Jest to seria biegów na 6, 9, 12, 15 km co w sumie daje dystans maratonu. Nagrodą jest  komplet czetrech medali z wizerunkiem helikopterów wojskowych na stojaku. Wspaniała rzecz. Kiedyś była podobna akcja z samolotami wojskowymi. Muszę przyznać, że pięknie się to prezentuje i chciałam mieć te helikoptery do kompletu.
2. Bieg z Flagą. Tradycyjnie 2 Maja, w Święto Flagi odbędzie się ten bieg, oczywiście ku czci naszej biało-czerwonej.
3. Bieg Konstytucji 3 Maja. Tu też tajemnicy nie ma. Jest to bieg na pamiątkę uchwalenia Konstytucji 3 Maja.
4. Majówka z Fruniemy. Do przebiegnięcia jest tylko 5 km, ale mam na to czas przez cały maj. Skusiłam się z powodu medalu, bo jest cudny, wielki, o średnicy 10 cm, z wykutymi symbolami Majów. Wygląda przepięknie i muszę go mieć.
5. Wyzwanie historyczne - śladami oręża polskiego. O! To jest prawdziwe wyzwanie! Tak naprawdę zacznie się ono w maju, ale potrwa aż do listopada. W każdym miesiącu do przebiegnięcia będzie inna ilość kilometrów, w związku z innym hasłem przewodnim. W maju trzeba pokonać 230 km, najłatwiejszy będzie lipiec - 63 km, najtrudniejszy sierpień - 445 km. Aby zaliczyć każde z wyzwań, wystarczy przebiec lub przemaszerować 20% dystansu, więc jest nadzieja dla mnie, że dam radę, choć ja po cichutku liczę na to, że dystanse do 300km dam radę zrobć w całości.
6. Bieg ogniowy. To jest bieg zorganizowany w Żorach. Skusiła mnie forma biegu - w nocy, na torze rolkowym, z ciekawie zaprojektowanym medalem. Zapisałam się, choć nie mam pojęcia, jak się tam dostanę. Mąż powiedzał, że on absolutnie nie będzie brał udziału w takich fanaberiach i w nocy ma zamiar spać, a nie po Żorach się błąkać. Mogłabym pojechać sama, ale obawiam się, że też mnie nie puści samej po nocy. Nie wiem naprawdę jak to ogarnę. Wiem, że bardzo chcę wziąć w tym udział. Może jakoś się problem rozwiąże sam do tego czasu...

No to tyle jeśli chodzi o maj. Uważam, że to naprawdę sporo jak na biegacza amatora.

 

17 kwietnia 2021   Dodaj komentarz

103. *

Nadszedł świąteczny poranek. Jest cichutko. Kościoły otwarte tylko dla nielicznych wiernych ze względu na obostrzenia covidowe, więc rezurekcje niby są, a jakby ich nie było. W tej miejskiej głuszy sobie pobiegałam, delektując się panującym wokół spokojem. I tak sobie myślę, że ludziom potrzeba tego spokoju, i to spokoju nie tylko w sensie ciszy, ale także spokoju w sensie pewności jutra. Czasy są ciężkie. Covid jest chorobą bardzo nieprzewidywalną. Nie wiadomo kiedy zaatakuje, a jeśli już zaatakuje to nie wiadomo czy bezobjawowo czy śmiertelnie. Upadło wiele zakładów pracy, wszyscy boją się przyszłości. Niestety da się odczuć wszechobecny w świecie chaos. Każdy kraj wprowadza wlasne obostrzenia, każdy walczy na własną modłę. Nikt nie wie, co będzie jutro.
Ludziom potrzeba spokoju, bardzo szeroko pojętego spokoju. I tego właśnie życzę wszystkim - aby te Święta Wielkanocne natchnęły ludzi SPOKOJEM.

 

05 kwietnia 2021   Dodaj komentarz

102. *

Zostałam dziś bardzo miło zaskoczona przez jedną z pacjentek.
Jakiś tydzień temu zadzwoniła do poradni znajoma pewnej kobiety celem umówienia teleporady u rodzinnego lekarza dla niej na cito. Podobno tamta kobieta sama też dzwoniła wcześniej, ale nikt nie chciał jej umówić ze wzgędu na brak miejsc. Cóż, miejsc do rodzinnego faktycznie nie ma. Teraz, przy pandemii miejsca na teleporady pozajmowane są na trzy dni do przodu, a 90% z nich dotyczy covidów. Jest naprawdę masakra. Człowiek w sytuacji nagłej nie może niestety liczyć na szybką poradę u lekarza. W takim trudnym położeniu znalazła się jedna z naszych pacjentek. Choruje na nowotwór i właśnie tydzień temu (a był to piątek) dostała telefon z chirurgii onkologicznej w Katowicach, że jest dla niej miejsce w szpitalu i ma się tam stawić w poniedziałek rano ze skierowaniem. Kobieta zaczęła gorączkowo wydzwaniać do przychodni, żeby się umówić do lekarza po to skierowanie, ale nikt nie chciał jej zapisać, bo nie było gdzie. W końcu zadzwoniła wymieniona przeze mnie na początku znajoma tej pacjentki. Telefon oderałam ja. A ja od razu wyobraziłam sobie siebie na miejscu tej chorej pani, bo mam niestety taką tendencję do stawiania się w sytuacji każdej chorej osoby. Wiedziałam, że sprawa jest pilna. Brak teleporady u rodzinnego będzie skutkował brakiem skierowania na oddział onkologiczny, operacja nie dojdzie do skutku, a to może kobietę kosztować życie. Umówiłam ją na tą teleporadę, wcisnęłam pomiędzy innych pacjentów, w uwagach zrobiłam dopisek, że sprawa jest pilna i mając nadzieję, że lekarz nie przyjdzie do mnie z pretensjami o nadplanowego pacjenta, czekałam. Po jakimś czasie zauważyłam, że teleporada została zrealizowana. Nikt do mnie z pretensjami nie przybiegł, więc odetchnęłam z ulgą. Było załatwione.
Minął tydzień. Dzisiaj podchodzi do mnie jedna z dziewczyn i mówi, że mam wyjść na korytarz, bo jakaś kobieta szuka pani Kasi. Wyszłam więc. Czekała na mnie niziutka kobiecinka, w wieku około 60 lat. Zapytałam: "Pani do mnie?", a ta od razu wręczyła mi reklamówkę ze słodyczami i zaczęła dziękować na tym korytarzu w imieniu tamtej chorej pani. Przypomniałam sobie tą sytuację sprzed tygodnia. Obecnie owa pacjentka już jest po operacji, czuje się dobrze i jest duża szansa, że będzie żyć. Ucieszyło mnie to, że udało mi się przyłożyć rękę do czyjegoś ocalonego życia. Niby takie nic, tylko teleporada u rodzinnego, ale od tego się zaczęło, to był ten początek, tak niezwykle ważny. Porozmawiałyśmy chwilkę, podziękowaniom nie było końca, aż zaczęło mnie to krępować, przecież ciągle stałyśmy na korytarzu. Mnóstwo pacjentów na nas patrzyło. No, ale nic. Kobieta w końcu się pożegnała, ja weszłam do pokoju socjalnego i zaczęłam wypakowywać te czekolady, kawę i ciasteczka. Pomiędzy tym wszystkim była kartka z życzeniami na Wielkanoc. Koperta podpisana była "Kochana Pani Kasia". Ludzie, wierzcie mi lub nie, popłakałam się, jak to przeczytałam. Słowo "kochana" rozczuliło mnie do reszty. Obca osoba nazywa mnie kochaną - to jest niesamowite. Ta jedna mała kartka więcej dla mnie znaczy niż ten cały wór słodyczy. Zresztą wszystkie słodkości rozdałam pomiędzy dziewczyny, będą mieć do kawy, dla siebie zostawiłam tę kartkę. Schowałam ją na pamiątkę, żeby mi przypominała o tym kim jestem. Wiele błędów popełniłam w życiu, ale w gruncie rzezcy jestem dobrym człowiekiem, a przynajmniej codziennie staram się taka być. Życzę sobie, żebym nigdy tego nie zmieniła, żebym nie zeszła na psy, bo warto być dobrym człowiekiem choćby po to, żeby usłyszeć od innego człowieka "dziękuję". Dobro wraca dobrem. Chciałabym bardzo być dla innych "Kochaną Panią Kasią", chciałabym, aby taką mnie znali i pamiętali.

 

02 kwietnia 2021   Dodaj komentarz

101. *

Huśtawka covidowa w naszym kraju wywija na całego. Od jutra znowu podkręcają śrubę w obostrzeniach. Fryzjerzy, kosmetyczki i manicurzystki z powrotem zamknięci. Sklepy wielkopowierzchniowe pozamykane. Dzieci w szkołach wracają na nauczanie zdalne, a przedszkola i żłobki otwarte tylko dla dzieci medyków. Mąż mój klnie jak szewc. Znów będzie siedział z młodym przez dwa tygodnie w domu. Ja będę mieć odskocznię w postaci pracy zawodowej, mąż nie. Siedzieć tak cały czas z dzieckiem to ciężka robota, szczerze mu współczuję. Nawet gdybym załatwiła w pracy zaświadczenie, że wykonuję zawód medyczny, to małego i tak do przedszkola nie przyjmą ze względu na to, że mąż nie pracuje i może zająć się dzieckiem. Trudna sytuacja, ale cóż Minister Resortu Chorób Wszelakich tak zadecydował... :( Oni wszyscy będą się smażyć w piekle za krzywdę, którą wyrządzają dzieciom tym przeklętym nauczaniem zdalnym!
Ze wszystkich obostrzeń najlepsze zostawiłam na koniec. Sport - tylko zawodowy. Ha, ha, ha!!! Jeśli ktoś myśli, że zatrzyma mnie w domu, to jest nielada marzycielem. Nie mam zamiaru pozbawiać się możliwości dbania o własne zdrowie. Pan minister plecie jakieś wierutne bzdury, że nie wolno ludziom oddychać świeżym powietrzem, bo to może ich zabić. Większej głupoty nie słyszałam. Na pewno będę biegać, na pewno będę nordicować i to bez maski. Wiem, że narażam się na mandaty, ale nie ma takiego mandatu, który byłby dla mnie cenniejszy od zdrowia. Moje płuca potrzebują świeżego powietrza, nie dam sobie tego odebrać!
Swoją drogą, ciekawe dlaczego obostrzenia potrwają do 9 kwietnia. Aż razi w oczy bezczelność, z jaką rząd wymyśla restrykcje wygodne dla siebie a jednocześnie uciążliwe dla ludzi. Przecież nie można było pociągnąć dłużej lockdownu, bo wówczas wykluczone byłoby składanie wieńców pod pomnikami smoleńskimi 10 kwietnia, prawda? To są kanalie w tym rządzie!
Ciekawe, jak długo naród pozwoli się tak wodzić za nos. Trzecia fala covidu, na jesień będzie czwarta, potem znowu piąta itd. Co pół roku będą wszystko zamykać i otwierać. Cyrk na kółkach ze łzami w tle. Kiedy ludzie się w końcu obudzą???!!!

 

26 marca 2021   Dodaj komentarz

100. *

100 wpis w moim blogu, więc świętuję! A świętowanie wymaga odpowiedniej oprawy. W związku z tym temat o winie.
Czy wino może poprawić stan naszej krwi? Od prawieków ludzkość przekazuje sobie mit o lepszej krwi dzięki piciu wina. No właśnie - czy to rzeczywiście mit, czy może jednak jest w tym naparstek prawdy? Pielęgniarki, z którymi pracuję wyjaśniły mi o co tu chodzi i jak do tego podejść.
Otóż faktycznie poprzez picie wina można poprawić stan swojej krwi, ale musi być spełnionych kilka ważnych zasad.
1. Wino musi być dobrej jakości. Bryną za dychę z wiejskiego sklepiku raczej wpędzimy się w alkoholizm, niż w zdrowie.
2. Wino musi być czerwone i wytrawne. Tylko wino powstałe z czerwonych owoców będzie miało wpyw na krwinki czerwone. Poza tym wino musi wytrącić się samo. Jakiekolwiek dodatki typu cukier, czy inne słodziki, wpłyną negatywnie na poziom glukozy i przyczynią się do rozwoju cukrzycy.
3. Ilość wina odmierzamy kieliszkiem (tzw. 50-tka), przelewamy do szklanki i uzupełniamy do pełna niegazowaną wodą. Wino wypite w takim rozcieńczeniu łatwiej wchłonie się do krwi. Jeżeli pijemy wino nalane prosto z butelki, organizm wyczuwa duże stężenie alkoholu i dąży do jak najszybszego oczyszczenia krwi z trucizny. Takie wino nie zostanie zaabsorbowane przez krew. Wino rozmieszane z wodą ma na tyle małe stężenie alkoholu, że łatwiej się przyswoi przez organizm, nie zostanie wytrącone i wpłynie pozytywnie na stan naszej krwi.
I taką to tajemnicę mi powierzono. Jeszcze dziewczyny dodały: "Tylko nie mów, że to wiesz od nas, żeby się nie rozniosło, że pielęgniarki namawiają do picia alkoholu". No przecież nie powtórzę nikomu, oczywista sprawa. :)

 

20 marca 2021   Dodaj komentarz

99. **

Tym razem będzie totalnie babski wpis, nie mający z bieganiem nic wspólnego. 
Pazurki.
Każda kobieta lubi pochwalić się pięknymi, zadbanymi dłońmi. Był okres w moim życiu, gdy regularnie robiłam sobie żelowe paznokcie. Trwało to dobre dwa lata z hakiem. Aż przyszedł Sylwester 2019. Siedzieliśmy sobie z mężem na kanapie sącząc winko i dyskutując na różne tematy. Jak to się stało, że wzięliśmy na cel moje paznokcie, nie wiem. W każdym razie mąż rzucił hasłem: "Ty bez tych żeli żyć nie możesz". Ja, jak to ja, muszę być kontra, więc od razu wypaliłam: "Wcale nie muszę ich robić i łatwo ci to udowodnię. Nie będę robić sztucznych paznokci przez cały 2020 rok. To jest moje noworoczne postanowienie.". Uśmiechnął się pod nosem: "Nie wytrzymasz". A ja do niego: "Wytrzymam!". No i wytrzymałam. Mało tego - do tego stopnia się odzwyczaiłam od żelowych pazurków, że wcale za nimi nie tęsknię, choć czas próby dawno minął. Nie mam zamiaru do nich wracać, w naturalnych jest mi o niebo lepiej i wygodniej.
Mimo wszystko nie chcę wyglądać jak córka ubogiego krewnego i zależy mi, żeby moje paznokcie miały ładny, zadbany wygląd. Sama zwaracam uwagę na stan dłoni osób, z którymi rozmawiam, bo uważam, że są one wizytówką człowieka. Długo myślałam co z tymi paznokciami zrobić i znalazłam rozwiązanie: manicure japoński. Coś idealnego dla mnie. Jest on bardzo prosty w wykonaniu. Tak długo poleruje się paznokcie specjalną pastą, aż zaczną błyszczeć. Efekt jest wprost cudowny. Długo się nie namyślając, zapisałam się na wizytę u manicurzystki. Właśnie wróciłam...
Jestem mega niezadowolona! Tak spartaczonej roboty to ja jeszcze nie widziałam. Jak można zawalić tak proste zadanie???! Nie rozumiem. Przecież tu tylko trzeba wziąć polerkę do ręki, nałożyć pastę i pocierać pazonkieć. Czy może być coś łatwiejszego? A jednak! Okazuje się, że coś tak banalnego jak manicure japoński też można zepsuć. Moje paznokcie są krzywo wypiłowane, polerka kończy się w połowie płytki, a kciuki pomiędzy bruzdami nie są ruszone w ogóle. Nie wiem, może to dziewczę się dopiero uczyło..... Ale w takim razie jak ona radzi sobie z żelami, hybrydami, tytanami, skoro takiej łatwizny nie potrafi? Jestem rozczarowana. Dobrze, że to coś (bo manicurem tego nazwać nie można) kosztowało tylko 40 zł. Trudno, jakoś odżałuję. Mąż obiecał kupić mi cały zestaw do japonka, żebym mogła sama robić sobie takie paznokcie. I ma rację. Co sobie zrobię, to będę mieć. Nie będę musiała się nigdzie umawiać, czekać na termin i efekt końcowy zawsze będzie zadowalający.
A na tą dziewuchę jestem wprost wściekła. To, z czym wróciłam do domu to jest tragedia, a nie paznokcie.

 

11 marca 2021   Dodaj komentarz

98. **

Pierwszy w tym roku półmaraton za mną. Jupi!!!
Planowałam pobiec w pierwszym dniu wosny, szykowałam się, układałam trasę, planowałam... Tymczasem około południa jakiś mały chochlik usiadł mi na ramieniu i uporczywie szeptał do ucha: "Dziś! Dziś! Dziś!". Tak mnie korciło, tak mnie nosiło, że w końcu po 15:00 ubrałam się i pobiegłam. W domu oczywiście nie przyznałam się, co ja zamierzam zrobić, bo mąż na pewno starałby się wybić mi to z głowy. Cóż, jego demotywujące gadanie było mi akurat najmniej potrzebne. Dlatego po zdawkowym: "Idę biegać" puściłam się w długą. Muzyczka mi w uszach przygrywała, słoneczko ogrzewało, a ja biegłam i biegłam i biegłam... aż wybiegałam swoje. Kiedy teraz porównuję ten półmaraton z zeszłorocznym, to jedno słowo rozbrzmiewa w mojej głowie: SATYSFAKCJA. Przede wszystkim ukończyłam swój bieg w czasie krótszym o 20 minut. Poza tym nie czułam się tak zmęczona. Do końca biegu miałam zaciesz na twarzy, a pamiętam jak rok temu łzy płynęły mi po policzkach. Dzisiaj wystarczyło po wszystkim zrobić rozciąganie i czuję się świetnie, a w zeszłym roku przez tydzień kulałam i dochodziłam do siebie. Krótko mówiąc, moja forma wzrosła, co mnie cieszy ogromnie. Jest to dla mnie tym większa satysfakcja, że nagrodzona została moja mozolna praca, systematyczność, upór. Dzisiejsza radość jest dla mnie nagrodą, najprawdziwszą.
Obiecałam sobie w tym roku jeszcze dwa półmaratony. Jestem dobrej myśli, że zrealizuję swoje cele. Mam tę moc - jak mówił kasyk. Mogę biegać, kocham biegać!

 

07 marca 2021   Dodaj komentarz

97. **

Przyjechałam dziś do pracy i zaraz na wejściu natknęłam się na panią prezes. "Jak się pani już ze wszystkim ogarnie, zapraszam do siebie na krótką rozmowę". Złowrogo zabrzmiały te słowa. Z jednej strony wiem, że pani prezes to bardzo dobry człowiek. Zawsze stoi po stronie pracownika, co nie raz miałam okazję zaobserwować, więc teoretycznie nie było się czego bać. Z drugiej strony stanowczy ton głosu tej kobiety mnie zmroził i postawił na baczność. Cała sytuacja wyglądała tak, jakby czekała na mnie, żeby osobiście wezwać mnie do siebie. Przebierałam się szybko i myślałam tylko: "Na pewno opierdol, ale za co?". Weszłam w końcu do gabinetu, a pani prezes łagodnym głosem do mnie mówi: "Zacznijmy od ściągnięcia maseczki, bo chcę widzieć pani twarz". Od razu zrobiło się jakoś luźniej, pogodniej, weselej. Okazało się, że takie spotkanie było przeprowadzane z każdym pracownikiem w związku ze zmianami organizacyjnymi w firmie. Czyli nie taki diabeł straszny... Mało tego, wyszłam z gabinetu wprost rozanielona. Usłyszałam tyle komplementów pod swoim adresem, że szok. Pani prezes rozpływała się nad moim spokojem, opanowaniem, podejściem do pacjenta. Podziękowała(!) mi, że dołączyłam do jej zespołu. Czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłam. Było mi bardzo miło słyszeć to wszystko, ale byłam też trochę speszona. Pani prezes chciała mnie uprzedzić o zmianach w grafiku i prosić, żebym się nie gniewała na nikogo za tą całą reorganizację, bo byłoby jej ogromnie przykro, gdybym przez to straciła serce do pracy lub co gorsza odeszła. Rany! Odejść?! Przez zmianę grafiku???! Uważam siebie za koleżeńską osobę. Nikogo nie oceniam z góry, nie przypinam łatek. Ale też się nie spoufalam, nie uzewnętrzniam, nie szukam przyjaźni. Mam wyraźnie zaznaczoną granicę między koleżeństwem a przyjaźnią. Wydaje mi się, że to dobra postawa. Pozwala mi ona współpracować z każdym, być w zdrowych relacjach z ludźmi nie robiąc jednocześnie nic wbrew sobie. Uspokoiłam panią prezes, że nie mam zamiaru obrażać się na grafik, ani na żadną z dziewczyn. Jestem elastyczna i bardzo dobrze czuję się w tej pracy. W porównaniu z poprzednią przychodnią, to teraz mam raj. Nie wchodzę na rejestrację zestresowana, śpię w nocy spokojnie, po prostu nie boję się pracy. Mam zamiar utrzymać taki stan rzeczy możliwie najdłużej. Jeszcze nie tak dawno nie mogłam znaleźć sobie miejsca w tej przychodni, a dziś czuję, że jest mi tu coraz lepiej. Dziewczyny trochę złagodniały (nie wiem czy to dzięki mojej postawie, czy nie), nie ma już tych gburowatych wrzasków do pacjentów. Ja z kolei nabrałam pewności siebie i wydaje mi się, że zaczynamy się uzupełniać. Na dowód tego podsłuchałam rozmowę pielęgniarek, że "...wielka szkoda, że Kasię nam zabierają na drugą zmianę". Miłe to.
Ale i tak nie ma lepszej motywacji do pracy niż pochwały z ust szefowej... :)

 

03 marca 2021   Dodaj komentarz

96. **

Piękny dzień wybrałam sobie na urlop! Po tak srogiej zimie, ogromnym mrozie, górach śniegu dziś nareszcie zapachniało wiosną. Temperatura skoczyła na plus, zaświeciło słońce, powiał lekki, ciepły wiaterek i zrobiło się tak cudownie na dworze, że żal było siedzieć w domu.
Była 11.00. Planowałam już brać się pomału za przygotowanie obiadu, ale jak widziałam ta piękną pogodę za oknem, to nogi same aż rwały się do biegu. Powiedziałam do męża: "Obiad nie zając, poczekacie, ja muszę pobiegać, bo zwariuję!". I poleciałam.
To było coś niesamowitego! Czułam się tak cudownie, lekko jak motyl, wdychałam wiosnę pełną piersią, nie mogłam się nią nasycić. To działało na mnie jak narkotyk. Ekstaza na maksa! Tak bym chciała, by ta piękna pogoda już z nami została, ale to niestety dopiero luty, jeszcze śniegiem może sypnąć i przymrozić nas na nowo...
Tymczasem cieszmy się tą chwilą ciepła, tym optymizmem płynącym ze słońca! Zrobiłam kilka zdjęć okolicznej przyrody i wrzuciłam na facebook. Chcę z każdym podzielić się radością tego wspaniałego dnia!

 

26 lutego 2021   Dodaj komentarz

95. **

Kolejna rekrutacja za mną.
W środę dostałam telefon z przychodni z pobliskiego miasta. Dzwonił sam właściciel i zaprosił mnie na rozmowę. Wczoraj po pracy pojechałam. To, co tam zastałam, było jak zły sen.
Jadąc na to spotkanie, spodziewałam się zobaczyć eleganckiego mężczyznę, lekarza, właściciela firmy, człowieka z pozycją i prezencją. Wyobrażałam sobie, że zaprosi mnie do swojego gabinetu urządzonego stylowo i gustownie, z meblami dobranymi odpowiednio do zajmowanego stanowiska w firmie. Jakże się pomyliłam! Przede wszystkim nie mogłam wejść do środka, bo przychodnia była zamknięta na trzy spusty. Po telefonie do właściciela, drzwi otworzyła mi kobieta w dżinsach i rozciągniętym t-shircie. Ponoć to pielęgniarka była. Cóż, strój tej pani wskazywałby raczej na sprzątaczkę, w każdym razie pozostawiał wiele do życzenia. Zaprowadziła mnie do "gabinetu" szefa, czyli do starego, obskurnego gabinetu lekarskiego, pomalowanego na ponury kolor zgniłej zieleni. Z mebli, które tam stały, mogę wymienić tylko biurko i krzesło na kółkach, na którym siedział on czyli szef. Powitał mnie serdecznie, można by rzec, że wręcz ucieszył się na mój widok. Był nawet przystojny, ale jakiś taki zaniedbany - spodnie przydługie, buty dobrej jakości, ale już stare i rozczłapane, do tego narzucony byle jaki sweter. Wizerunkowo - klapa. Przywitał się ze mną i wpadł w lekkie zakłopotanie, bo zorientował się, że nie mam na czym usiąść. Przyniósł mi z gabinetu obok krzesło, które pamięta chyba lata 50 ubiegłego wieku. Siedziałam na nim jak na wulkanie, bo całe się pode mną kołysało i bałam się, że się normalnie rozleci. W owym "gabinecie" nie było ani jednej szafy, komody, kredensu, czegokolwiek. Nic. Za to od podłogi aż po sufit były ułożone kartony, jeden na drugim i zdawały się do mnie wołać: "Nie runiemy, obiecujemy!". MA-SA-KRA! Przecież to wyglądało jak magazyn, a nawet gorzej, bo w magazynie są regały na kartony, a tutaj wszystko stało na kupie i trzymało się na słowo honoru. Jeden wielki obraz nędzy i rozpaczy.

Rozmowa z panem doktorem była krótka. Miałabym w tej firmie rejestrować pacjentów, zakładać kartoteki, potwierdzać wizyty oraz... wystawiać recepty. Hola! Hola! Stop! W tym właśnie momencie, jak to jedno zdanie usłyszałam, zdecydowałam natychmiast, że nie chcę tam pracować. Przede wszystkim o jakim zakładaniu kartotek my mówimy? Wszystkie przychodnie się komputeryzują, a tu co? Uwstecznianie? Od 2025 roku cała dokumentacja medyczna ma być prowadzona wyłącznie elektronicznie. Mamy teraz w Polsce czas przejściowy, aby każdą przychodnię skomputeryzować, a ten mi tu o papierowaych kartotekach opowiada. Jak widać - zero postępu. Kolejna sprawa, która mnie zniechęciła już totalnie to wspomniane wystawianie recept. Ja znam swoje obowiązki jako rejestratorki i wystawiania recept tam nie ma. To są kompetencje lekarza. Ostatecznie pielęgniarka też może to zrobić, ale tylko pod warunkiem, że przeszła w tym zakresie kurs i posiada na to odpowiedni certyfikat. Obawiam się, że pan doktor jest cienki w uszach jeśli chodzi o obsługę komputera. Zapewne wymyślił sobie, że zrobi pacjentowi wizytę w kartotece, zapisze wszystko, po czym kartotekę rzuci mi na biurko, żebym obrobiła ją komputerowo, od uzupełnienia procedur po wystawienie skierowań i recept. Na coś takiego się nie zgodzę. Co będzie jak pomylę się na recepcie? Kto będzie odpowiadał przed sądem za zgon pacjenta? Pan doktor weźmie mnie w obronę? Na pewno nie! Lekarz ma swoje zadania w poradni, pielęgniarka swoje, rejestratorka swoje. I tego dobrze działająca firma powinna się trzymać. Zasady panujące tutaj nie spodobały mi się bardzo. Ale nie ma co się martwić, do pracy tam nie pójdę. Zażądałam 3500 zł brutto, więc jestem w 99% przekonana, że pan doktor nie zdecyduje się mnie zatrudnić. Już na pierwszy rzut oka widać, że w tej przychodni się nie przelewa, więc celowo podałam tak wysoką stawkę, aby odechciało się szefowi do mnie oddzwaniać. Nie po to uciekłam z jednego wyzysku, żeby teraz na jeszcze gorszy się zgadzać. To wczorajsze spotkanie to była strata czasu.
Podsumowanie tego wszystkiego jest proste i jasne - zostaję tu, gdzie teraz jestem, przedłużam umowę i póki co nie kombinuję z nowymi firmami.

 

20 lutego 2021   Dodaj komentarz

94. **

Po raz pierwszy wzięłam dziś udział w towarzyskim biegu grupowym. Był to bieg przygotowany z myślą o tegorocznych Walentynkach. Jako że to święto wypada jutro i każdy wolałby je spędzić z ukochaną osobą, datę biegu wyznaczono na dziś. Organizacją całości zajęła się grupa miłośników aktywności sportowej z mojego miasta. Generalnie było wszystko w porządku, nie można tu nic nikomu zarzucić. Były medale, była loteria nagród dla każdego, była ciepła herbata. Mimo to przekonałam się, że takie biegi nie leżą w mojej naturze. Nie lubię nikogo gonić, nie dla mnie wyścigi. Nie lubię też na nikogo czekać, a niestety było sporo ludzi, którzy zjawili się na biegu, żeby pospacerować (?) i poplotkować, przez co wiecznie zostawali w tyle. Najpierw rozgrzewałam się goniąc czołówkę biegaczy, po czym marzłam, czekając na końcowych uczestników. Wkurzało mnie to. Wiem, że było to przede wszystkim wydarzenie towarzyskie i powinnam być przygotowana na taki rozwój sytuacji, a jednak czułam dyskomfort i to spory. Kiedyś tęskniłam za takimi biegami. Tęskniłam, dopóki nie spróbowałam. Teraz już wiem, przekonałam się na własnej skórze, że nie lubię takich imprez.
Co ja w ogóle lubię? Lubię po prostu bieganie - swoimi ścieżkami, swoim tempem, będąc sam na sam ze swoimi myślami, nie zaczepiana przez nikogo. Jestem samotnym wilkiem. Tak siebie oceniam. Jeśli decyduję się na towarzystwo, to tylko jednej, najwyżej dwóch osób. Chcę robić swoje, nie oglądając się na innych. I to jest adekwatne do tytułu mojego bloga: begam tak, jak ja lubię i nie godzę się na to, żeby ktoś inny dyktował mi warunki mojego biegu. I chociaż już mnie zaproszono na kolejny, za miesiąc z okazji Dnia Kobiet, to już nie wezmę w nim udziału. O nie!

 

13 lutego 2021   Dodaj komentarz

93. **

Najgłupsze wymówki, żeby nie biegać (wg Biegologia.pl)

 

1. Nie mam czasu na bieganie
Oczywiście - w końcu trening biegowy to ponad 8 godzin aktywności... Co za bzdura! Tłumaczenie się brakiem czasu to najgorsze rozwiązanie.
Bo trzeba zrobić obiad i zajmuje to 3 godziny? A trzeba na obiad robić kawał mięcha z ziemniakami zamiast szybkiego, zdrowego dania?
Trzeba zrobić pranie? A nie możesz w trakcie prania wyjść na krótki trening? Pewnie nie, bo w tym czasie leci Twój ulubiony serial albo masz wstawionee ciasto w piekarniku. Nietety typowa matka Polka zazwyczaj w każdej minucie doby znajdzie wymówkę, by nie iść pobiegać. Bo taki ma wzór rodzinnego domu, który ją wychował na cierpiętnicę, a nie na nowoczesną, usportowioną kobietę. To samo tyczy się mężczyzn, wśród których wciąż jest mnóstwo spasionych biznesmenów, którzy uważają, że aby zrobić karierę, trzeba się w 100% poświęcić pracy zawodowej. Pewnie jest w tym ziarnko prawdy, ale z drugiej strony - czy kariera zawodowa jest bardziej cenna od własnego zdrowia? Jest mnóstwo młodych i dynamicznie działających przedsiębiorców, którzy świetnie łączą rozwój kariery z rozwojem sportowym. Jest to kwestia tylko i wyłącznie dobrych chęci oraz motywacji, której brakuje nawet bardzo grubym rybom.
Pomijamy już aspekt typowych patologii, w których mężczyzna nie pójdzie się poruszać, bo nie ma na to czasu i ochoty. W tym czasie trzeba przecież obejrzeć Wiadomości, mecz i wypić kilka piw. To już jednak kwestia mentalności i zadanie raczej nie dla nas...

 

2. Nie mam kondycji
Skoro nie masz kondycji i przyznajesz się do tego otwarcie, to chyba czas, abyś ją nabył, prawda? To po pierwsze, a po drugie, stereotyp związany z tym, że aby w ogóle biegać - trzeba biegać dużo i szybko - jest absurdalny. To, że zaczynasz biegać nie musi oznaczać, że za dwa tygodnie zobaczymy Cię na trasie zawodów. W bieganiu nie liczy się to, czy biegasz 20, 15 czy 7 km/h. W bieganiu liczy się to, abyś się ruszał i stopniowo rozwijał.
Nie musisz być biegowym wymiataczem - bądź sobą, biegaj na miarę swoich możliwości i nie martw się kondycją. Ona pzyjdzie z czasem, tylko bądź cierpliwy i konsekwentny!
A jak najlepiej biegać jeśli czujesz, że jeszcze brak Ci formy? Najlepiej zacząć od slow joggingu!

 

3. Bieganie mnie nudzi
Jeśli wyszedłeś pobiegać, biegałeś 45 minut i nudziłeś się w tym czasie, to mamy dla Ciebie złą wiadomość. Prawdopodobie sam jesteś nudną osobą i nudzisz się w swoim towarzystwie. To trochę straszne i niestety brutalnie prawdziwe. Ktoś, kto lubi samego siebie, zawsze znajdzie wewnętrzny dialog, który sam poprowadzi. Ktoś, kto akceptuje swoją osobę, zawsze znajdzie wytłumaczenie dla swoich słabości i treningowych niedociągnięć.
Bieganie nie jest nudne, dopóki Ty sam nie staniesz się nudziarzem. Jeśli nagle zaczynsz biec i czujesz, że tracisz czas, a Twoje myśli krążą daleko poza Tobą - zastanów się nad sobą. Być może chciałbyś biegać pełen radości, ale Twoja osobowość Cię blokuje.

 

4. Boję się o swoje stawy
Znajomi, internet i wspaniali lekarze "specjaliści" powiedzieli Ci, że bieganie zniszczy Ci stawy? A to, że ważysz 90 kg i chodzisz - to jest ok?
Mit na temat zniszczonych przez bieganie stawów już dawno został obalony i wynika przede wszystkim z następującego faktu: początkujący biegacze zazwyczaj ważą za dużo, do tego używają nieodpowiedniego obuwia, a jako że dopiero zaczynają biegać, wybierają łatwe, asfaltowe trasy. Gdy takim delikwentom siądą stawy, to wina zostaje spychana na nawierzchnię. Tymczasem powodem tego jest właśnie zbyt wysoka masa ciała oraz kiepskie buty, które bardzo słabo amortyzują.
Ktoś, kto zaczyna biegać i robi to mądrze, raczej rzadko ma problemy ze stawami.

 

5. Jestem szczupła/y - nie muszę biegać
W takim głupim przeświadczeniu żyje wiele ludzi. "Nie mam problemów z nadwagą, więc po co mi bieganie?". Sam fakt nieposiadania zbędnych kilogramów nie jest jeszcze oznaką zdrowia. Jest mnóstwo ludzi, którzy jedzą byle co, wpychają w siebie fast foody, kolorowe napoje i słodycze, a pomimo tego są szczupli. Może to wynikać z wyjątkowo dobrej przemiany materii, ale nie musi być synonimem zdrowia. Takie osoby mogą mieć mnóstwo problemów zdrowotnych + całkowity brak kondycji.
Szczupła sylwetka jest więc tylko pewnym sygnałem, ale nie dowodem na to, że ktoś jest zdrowy. Jeśli więc ktoś tłumaczy się, że nie biega, bo i tak jest szczupły - warto przeanalizować delikwenta pod kątem jego wydolności i ogólnego zdrowia. Być może pod szczupłą sylwetką kryje się schorowany paralityk.

 

6. To dobre dla młodych
Pewnie - ruch to zabawa dla młodych, a dla starszych kapcie, gazeta, fajeczka i czekanie na śmierć. Niestety wielu starszych ludzi uważa, że ruch to rozrywka dobra dla młodych. I stąd częste nekrologi w gazetach - Józef lat 65, Helena lat 71, Zbigniew lat 58. Ludzie często umierają zbyt młodo, bo żyją w przeświadczeniu, że do podtrzymania zdrowia służą: ploty, ciasto i wędliny. Emeryci i renciści wciąż za mało się ruszają. Tysiące Polaków umiera na choroby krążenia, cukrzycę i miażdżycę dosłownie na własne życzenie.
Tymczasem nawet nie będąc już młodzieniaszkiem warto zacząć biegać, uprawiać slow jogging lub chociażby spacerować. Ci, którzy się teraz z tego śmieją, za kilka lat będą schorowani i niedołężni, a Ty się będziesz cieszyć nadal dobrym zdrowiem.

 

7. Mam astmę, cukrzycę, miażdżycę i nadciśnienie
Masz takie różne dolegliwości jak astma, cukrzyca czy nadciśnienie? Uuu... to przykre! Mamy jednak dla Ciebie lekarstwo. Nie, nie w tabletkach. Tym lekarstwem jest bieganie i jest to już wielokrotnie udowodnione przez naukowców. Niestety koncerny farmaceutyczne nadal będą Cię przekonywać, że tylko tabletki Ci pomogą. My jednak wiemy, że aktywność fizyczna potrafi zminimalizować przykre skutki wielu chorób, które wcale nie dyskredytują człowieka przed bieganiem.
Czy zastanawiałeś się dlaczego biegacze tak rzadko chorują? Nie dlatego, że są biegaczami od urodzenia, ale dlatego, że się nimi stali w penym momencie swojego życia. Ty możesz zrobić tak samo - skonsultuj się z lekarzem (ale sportowym, bo zwykły zaleci Ci gnicie w domu i żarcie tabletek), zobacz na jaką aktywność możesz sobie pozwolić i biegaj lub przynajmniej maszeruj. Dajemy Ci gwarancję, że staniesz się zdrowszy.

 

8. I tak nic nie osiągnę
A czy biegając musisz od razu zostać Mistrzem Świata? Czy temu służy bieganie? Wręcz przeciwnie - bieganie jest dla wszystkich i nie o wyniki tutaj chodzi. Owszem, wielu z nas się ściga i ma ambitne cele, ale najważniejszy jest tutaj aspekt zdrowotny. Korzyści płynące z biegania i jego efektów są nieocenione. Tutaj nie trzeba osiągnięć, rekordów i wciąż wydłużanych dystansów. Tutaj największym osiągnięciem są chęci i własna motywacja.

 

9. Teraz nie jest właściwa pora roku
Takie tłumaczenie można uznać za logiczne jeśli za oknem jest -20 stopni i wiatr 100 km/h. Jeśli jednak jest normalny jesienny dzień, 8 stopni na plusie i lekkie zachmurzenie, to w czym to przeszkadza aby wyjść się poruszać? Zimą za zimno, latem za ciepło, wiosną... za wiosennie? Rozpoczęcie biegania jest bardzo ważną decyją i nie ma sensu jej przekładać. Jeśli już raz pojawiła się myśl - zacznę biegać, to warto od razu tę myśl wdrożyć w życie. Jak będziesz to przekładać w nieskończoność, to nigdy nie zaczniesz!

 

10. Nie biegam, bo się wstydzę
Jak to kiedyś powiedział mędrzec - wstyd to kraść i z czyjejś dupy spaść, ale biegać? Co jest wstydliwego w tym, że poruszasz się z prędkością szybszą od chodu? Jeszcze 20 lat temu może i głupio było wyjść pobiegać, bo zdarzało się, że ludzie się dziwnie patrzyli. Dziś już mało kto patrzy krzywym okiem na biegaczy, a biega się praktycznie wszędzie - począwszy od dużych aglomeracji, aż po małe wioski. Możesz więc bez oporów założyć lycrę i pobiec gdzie Cię nogi poniosą. A jeśli ktoś wyrazi zdziwienie, że biegasz, to najwyraźniej jest bardzo zacofany i mentalnie żyje jeszcze w czasach PRL-u, kiedy wolno było palić w środkach komunikacji miejskiej, a najlepszym napojem była wątpliwej jakości wódka.

 

BIEGOLOGIA JAK ZAWSZE W PUNKT! ZGADZAM SIĘ Z KAŻDYM SŁOWEM!

 

05 lutego 2021   Dodaj komentarz

92. **

To już 29 Wielki Finał. Działania Jurka Owsiaka są bardzo bliskie mojemu sercu, więc oczywiście w tym roku jak zawsze wsparłam WOŚP. Tym razem zapisałam się na bieg "Policz się z cukrzycą". I jestem zawiedziona. Obiecuję sobie - to był ostatni raz, kiedy dałam się namówić na bieg rejestrowany przez Under Armour. Endomondo należące do tej grupy jak wiadomo już nie ma, zastąpiono go nową aplikacją MapMyRun. Niby nowa aplikacja, ale działa tak samo fatalnie. W połowie trasy aplikacja się zatrzymała i już. Z jakiego powodu? Nie wiem. Może straciła sygnał GPS? Nieistotne. Istotne, że bieg nie jest zaliczony, bo zarejestrowane mam tylko 3 km z hakiem. A najsmutniejsze jest to, że organizatorzy nie akceptują screenów z innych aplikacji, więc nie mogę w żaden sposób udowodnić, że przebiegłam wymagany dystans. Jestem niepocieszona. Tyle dobrze, że moja opłata startowa nie pójdzie na marne. Pieniądze zostaną przeznaczone na zakup pomp insulinowych dla ciężarnych kobiet. To taka moja mała cegiełka. Fakt, że nie otrzymam medalu jest przykry, ale nie jest najważniejszy. Najważniejsi są ci, dla których był ten bieg, dla których gra Orkiestra. Za rok po prostu wpłacę pieniążki na główne konto fundacji i nie będę się już angażować w nic, co wiąże się z Under Armour. Mam tak serdecznie dość tej aplikacji, że już chyba bardziej nie można.

 

31 stycznia 2021   Dodaj komentarz

91. **

Pocierpiałam dzisiaj w pracy za niewinność. Przekonałam się na własnej skórze, że to się zdarza. 
Problem dotyczył e-skierowania. Przyszła pacjentka na rejestrację ze skierowaniem wystawionym przez naszą panią neurolog do pracowni TK. Pacjentka nie mogła się zarejestrować na badanie z podanym kodem skierowania, bo wyskakiwał błąd, więc przyszła to wyjaśnić i poprawić. Trafiła do mojego biurka. Zaczęłam sprawdzać po kolei co, gdzie i jak było wystawione, aż dotarłam do kolejnej wizyty neurologicznej tej pani. Powinna była mieć rejestrację kontrolną z wynikami, a była wpisana jako pierwszorazowa z nowym skierowaniem ...na TK! O Matko! Oczywisty błąd rejestracji. Niestety. Ktoś nie popatrzył na skierowanie, bez zastanowienia wprowadził w komputer, nawet nie sprawdził, że do konsultacji podpina skierowanie na tomografię i klops. W komputerze poprawiłam błąd, to był mały problem. Większy problem był taki, że skierowanie przepadło. Raz wczytany kod dostępu, drugi raz nie zadziała. Dlatego pani nie mogła się zarejestrować na badanie. Myślę sobie - nie ma wyjścia, trzeba iść do lekarki po nowe skierowanie dla pacjentki. Poszłam. Spokojnie zaczęłam tłumaczyć pani doktor o co chodzi, co się stało, a ta na mnie wyskoczyła z dziobem, że mam znaleźć winnego tej sytuacji. Powiedziałam, że nie wiem kto to zrobił, przecież dużo osób pracuje na rejestracji. Na to ona: "Pani to tylko ramionami wzruszać potrafi! A ja teraz będę siedzieć i czyjeś błędy poprawiać! Wie pani ile czasu mi to zajmie?! Pani kradnie mój czas! Życie mi pani kradnie!".
Ooo! Jak wypaliła z tym skradzionym życiem, to mnie zagrzała do czerwoności. Widzieliście?! Hrabina!!! Dwa kliknięcia myszką to dla niej życie skradzione! I to jeszcze ja jestem temu winna! Coś podobnego! Nie, nie, nie! Nie przyjmuję tej krytyki do siebie. Nie ja tu zawaliłam, ja tylko chciałam to naprawić. A to, że stara purchawa nie ogarnia komputera to nie mój problem. Uniosłam dumnie głowę i powiedziałam: "Rozumiem, powiem pacjentce, że nie ma możliwości wystawienia nowego skierowania". A ta się dopiero zaczęła drzeć: "No przecież wystawię! Nie powiedziałam, że nie!". Cichutko szepnęłam "dziękuję" i wyszłam. Koniec dyskusji. No kto to widział, żeby takie babsko na mnie głos podnosiło! Pacjenci czekają na korytarzu, wszystko słyszą, a ta się wydziera. Okropna baba! Harpia jedna! Stara jędza! Dziewczyny z rejestracji powiedziały, że mam iść do menadżera na skargę. No oczywiście, że nie pójdę. Nie zależy mi na jej przeprosinach i byłoby poniżej mojej godności, gdybym się ich domagała. Olewam więc tego wrednego babiszona i finał. Szacunek do tej raszpli straciłam i już go mieć nie będę. Dzisiaj zaświadczyła swoim zachowaniem o samej sobie.

 

21 stycznia 2021   Dodaj komentarz

90. **

"Bestia ze Wschodu" nadciągnęła. W niektórych rejonach kraju mróz sięgnął 25 stopni. U mnie o 6.00 rano było na termometrze -11°C. Wstałam z zamiarem biegania, ale gdy wyszłam na dwór i wpadłam w zaspę śnieżną po kolana, plany biegowe zamieniły się w nordicowe. I tak sobie "pospacerowałam" dwie godziny przecierając śnieżne szlaki. No cóż, nie dziwiło mnie zbytnio to, że ani ulice ani chodniki nie były odśnieżone. W niedzielę o 6.00 rano służby drogowe przecież śpią. Szłam po omacku, nie wiedząc kompletnie gdzie się kończy chodnik, a gdzie zaczyna ulica. Wszystko było przykryte jednolitą białą śniegową pierzyną. Nawet miałam w tym trochę zabawy. Trening był przez to bardziej wymagający. O dziwo, nie zmarzłam aż tak mocno, wręcz się zdziwiłam po powrocie do domu, gdy zobaczyłam lód przyczepiony do spodni i butów. Szłam takim tempem, że nawet nie myślałam o mrozie. Bardziej dokuczały mi kryształki lodu osadzające się na rzęsach. Zrobiłam sobie selfie na pamiątkę warunków, w jakich przyszło mi trenować. Wszyscy oglądający dzisiaj to zdjęcie kręcili z niedowierzaniem głową: "Że tobie tak się chce!". Ano chce! Już dawno się przyzwyczaiłam do tego, że moja pasja dla wielu jest odchyłem od normy. Z tego, co dziś oglądałam i czytałam w internecie jest jeszcze ogrom ludzi, którzy uważają, że my biegacze jesteśmy głupolami, idiotami, debilami. Jeszcze gorsze zdanie kanapowcy mają o morsach. Ja za skarby świata nigdy nie weszłabym do lodowatej wody, więc tym bardziej chylę czoła w podziwie dla tych, co kochają morsowanie. Niestety hejterów jest w Polsce znacznie więcej. Posypały się gromy na grupę biegaczy, którzy właśnie dziś, w mrozie i śniegu urządzili sobie bieg w slipach. Nie chciałam się włączać do facebookowej dyskusji na ten temat, bo nie mam zamiaru kopać się z koniem. Wyzwiska, które tam się posypały wołają o pomstę do nieba. I nie pomogły żadne argumenty zwolenników sportu i hartowania ciała, a były naprawdę mocne i logiczne. Jak ktoś nie chce słuchać, to nie usłyszy i nie zrozumie. Większość z tych pasjonatów ciepłego fotela w wieku 50-60 lat będzie się zmagać z nadciśnieniem, cukrzycą, chorym kręgosłupem i ze zdziwieniem będzie pytać Boga i wszystkich świętych: "Dlaczego??? Przecież całe życie tak bardzo dbałem o swoje zdrowie!!!". Nawet w godzinie śmierci nie dopuszczą do siebie myśli, że sami swoje zdrowie zniszczyli nieodpowiednią dietą i brakiem sportu. Ja sama bardzo żałuję, że tak późno wzięłam się za to bieganie. Ale jak to mówią - lepiej późno niż wcale. Choroby, które się rozwinęły, zostaną ze mną do końca życia. Choć nie mogę się ich już pozbyć, to jednak mogę opóźnić ich rozwój, dlatego tak bardzo mi zależy na każdym treningu. Jeśli chociaż jedna osoba popatrzy na te moje zmagania i pójdzie za moim przykładem, będę szczęśliwa. W dzisiejszych czasach nie mamy innego wyjścia niż sami zadbać o własną odporność. Żadna tabletka ani szczepionka nie da człowiekowi tyle zdrowia co dieta i sport. Ja biję brawo każdemu, komu się chce walczyć o siebie, o własne zdrowie. Fajnie by było gdyby inni też to zrozumieli.

 

17 stycznia 2021   Dodaj komentarz

89. **

Krzysztofa poznałam na Sportpartnerze. Zalogowałam się na ten portal w celu poszukiwania towarzysza lub towarzyszki do biegania. Szybko zorienowałam się, że ludzie tam tak naprawdę szukają miłości, a sport to tylko pretekst do poznania się. Już nosiłam się z zamiarem usunięcia konta, gdy napisał do mnie Krzysztof. Bez podtekstów, bez aluzji zapytał wprost, czy chciałabym z nim pobiegać, bo w towarzystwie jest przecież raźniej. Oczywiście, że się zgodziłam. O to mi chodziło.
Dziś odbył się nasz pierwszy wspólny trening. Urządziliśmy sobie marszobieg, żebyśmy mogli trochę pogadać i się lepiej poznać. Krzysztof tak naprawdę ma na imię Krystian, ale wszyscy mówią do niego Krzysiek. Ma 58 lat i karierę sportowca za sobą. Ćwiczył kiedyś podnoszenie ciężarów. Teraz jeździ na nartach i na rowerze - to są jego dwie pasje. Wymyślił sobie ostatnio, że chciałby też biegać, ale potrzebuje kogoś, kto mu trochę podpowie co i jak robić, żeby mieć frajdę z tego sportu i nie skończyć z kontuzją. Opowiedziałam mu o swoich początkach, jak uczyłam się na własnych błędach. Podpowiedziałam jak szukać właściwych butów do joggingu oraz jak pracować nad oddechem. Pogadaliśmy też trochę o naszych rodzinach i o pracy. I tak zleciało 8 km. 

Podobało mi się ogromnie! W towarzystwie biega się o niebo lepiej. Nie pracuje się wtedy nad tempem, nie myśli o trasie. Jest fun, jest radość i zabawa. Już planujemy kiedy znów razem pobiegać. Myślę, że najbliższy weekend będzie ok. Dogadamy znów wszystko i w trasę! Nareszcie mam biegowego kumpla!

 

06 stycznia 2021   Dodaj komentarz

88. **

Dień rozpoczął się od telefonu niespodzianki. Zadzwoniła pani doktor z mojej byłej przychodni z propozycją pracy dla mnie! Szukając pracy w zeszłym roku, pukałam także do drzwi jej prywatnego gabinetu dermatologicznego. Wtedy te drzwi pozostały zamknięte dla mnie, a dziś... proszę, ona puka do moich! Szok i niedowierzanie! Rejestratorka, którą miała, wyprowadza się do Wiednia i pani doktor na gwałt potrzebuje nowej. "Pani Kasiu, pani taka inteligentna, elokwentna, z miłą aparycją...". Słodziła mi nieźle. I poszłabym do jej poradni z ochotą, gdyby to nie był półetat. Cały etat to jednak stabilizacja, pewność jutra i konkretny grosz w kieszeni. To mam teraz zagwarantowane przez mój nowy zakład pracy. Zostawić to dla połówki, która jest na telefon, według zapotrzebowania lekarza, to nie byłoby zbyt mądre. Podziękowałam pani doktor za pamięć, ale tym razem nie skorzystam. 
Chociaż nic nie wyszło z tej pracy, to jestem przeszczęśliwa. Ta rozmowa, właśnie dziś, na początku roku, daje mi nadzieję, że coś zmieni się na lepsze w moim życiu. Jeden telefon, a tyle optymizmu! Może jeszcze ktoś sobie o mnie przypomni...
Dobrze się zaczyna ten rok i mam nadzieję, że świetnie się skończy. Jeszcze będzie pięknie!

 

02 stycznia 2021   Dodaj komentarz

87. **

Rok 2021 zaczął się bardzo spokojnie. Tylko ja, mąż i junior, telewizor i tańce-wygibańce. Wystarczyła lampka szampana, żeby uczcić przyjście nowego roku. Nie było żadnych spektakularnych wyczynów czy zdarzeń. To była całkowicie zwyczajna noc. Nigdy nie lubiłam zaczynać nowego roku, nie lubiłam mierzyć się z nieznanym, ale tym razem bardzo cieszę się, że przyszedł. Chcę już zapomnieć o wszystkich złych rzeczach z 2020 i zacząć od nowa budowanie swojej strony mocy. Chcę ruszyć do przodu z czystą kartą.
W tym roku zrobiłam wyłącznie sportowe postanowienia.
1. Będę codziennie robić 20 000 kroków.
2. Pokonam 3 półmaratony.
3. Znajdę wszystkie utopki z okolicy.
Rok 2021 puszcza oczko do wszystkich biegaczy i już został ochrzczony rokiem półmaratonu. Muszę mieć w tym swój własny udział, stąd takie postanowienie. W ubiegłym roku tylko raz skusiłam się na półmaraton. Ciekawe, jak pójdzie mi w tym roku. Przypuszczam, że lepiej. Tylko w jakim zakresie lepiej? Lepszy czas? Lepsza wytrzymałość? Lepsza organizacja trasy? Mam mocne postanowienie spróbować swoich sił. Wiosna, lato i jesień to będą dla mnie okresy próby.
Bardzo cieszę się również z poszukiwania utopków, czyli takich lokalnych krasnali psotników. Dostałam od kolegi z grupy biegowej mapę z zaznaczonymi wszystkimi utopkami i już zapowiedziałam rodzince, że jak tylko pogoda będzie dopisywać spacerom, to wybieramy się razem na poszukiwania. Każdy weekend musi zaowocować jakimś znaleziskiem, dopóki nie znajdziemy wszystkich. Mąż się śmieje, że jak był mały, to go utopkami straszyli, a teraz sam ich będzie szukać. :) Mam nadzieję, że wszyscy będziemy mieć z tego frajdę.
Życie... Wolę nie robić postanowień co do życia osobistego. Będzie, co ma być. Było tak ciężko, że teraz to mogę już tylko odbić się od dna. Gorzej już chyba nie będzie. Wróżbita w telewizji powiedział, że dla mojego znaku zodiaku to będzie rok nowego, lepszego życia. Ha! Oby! Oby!! Oby!!!

 

01 stycznia 2021   Dodaj komentarz
< 1 2 3 4 5 >
Kasia7911 | Blogi