81. **
Niekwestionowaną zmorą biegacza są biegające luzem psy. A zwierzę jak to zwierzę, kieruje się instynktem. Jak coś ucieka, to trzeba to gonić - taka jest psia natura.
Już trzeci raz z jakiejś posesji wypadł na mnie ujadający i szczerzący zęby pies. I to jest zawsze ten sam pies. Problem w tym, że nie wiem, z której posesji on wyskakuje. Ja biegam wcześnie rano, gdy jest jeszcze ciemno. Ten pies pojawia się zawsze nagle, nawiasem mówiąc też jest czarny i naprawdę nie widać z której strony nadbiega. Jest tam, na "tej" ulicy taka rudera. Niby firanki w oknach wiszą, ale widać, że nikt o tą chałupę nie dba, nawet płota tam nie ma. Mam powody przypuszczać, że właśnie stamtąd jest ten pies, ale przypuszczenia to za mało. Najrozsądniej byłoby to zgłosić na policję i niech oni przemówią właścicielowi do rozumu. To byłoby najlepsze rozwiązanie. Przecież obowiązkiem właściciela jest o zwierzę zadbać, zabezpieczyć przed niekontrolowanym opuszczeniem posesji. To jest duża odpowiedzialność. Beztroska w tym zakresie może się skończyć tragicznie. Ale jak mam to zgłosić, skoro nie mam dowodów? Przecież nie będę na ludzi skarżyć, jeśli nie mam 100% pewności, że to ich zwierzę.
No i co ja mam zrobić?
Pomyślałam, że kupię gaz pieprzowy i w razie czego potraktuję nim kundla. Mąż jednak słusznie zauważył, że jeśli wiatr zawieje w moją stronę, to raczej sobie zrobię krzywdę, a nie psu. Innym rozwiązaniem byłaby zmiana trasy. Byłaby, gdyby nie wszechobecne remonty. Drogi naokoło porozkopywane, można nogi połamać w ciemnościach. Do lasu, sama, po ciemku? Boję się. To rozwiązanie też odpada. Cóż, będę biegać z duszą na ramieniu, dopóki remonty się nie skończą. Jak już chodniki będą dostępne, wówczas wrócę na swoją biegową ścieżkę. Chyba że wcześniej dostanę zawału ze strachu przed tym psem.