102. *
Zostałam dziś bardzo miło zaskoczona przez jedną z pacjentek.
Jakiś tydzień temu zadzwoniła do poradni znajoma pewnej kobiety celem umówienia teleporady u rodzinnego lekarza dla niej na cito. Podobno tamta kobieta sama też dzwoniła wcześniej, ale nikt nie chciał jej umówić ze wzgędu na brak miejsc. Cóż, miejsc do rodzinnego faktycznie nie ma. Teraz, przy pandemii miejsca na teleporady pozajmowane są na trzy dni do przodu, a 90% z nich dotyczy covidów. Jest naprawdę masakra. Człowiek w sytuacji nagłej nie może niestety liczyć na szybką poradę u lekarza. W takim trudnym położeniu znalazła się jedna z naszych pacjentek. Choruje na nowotwór i właśnie tydzień temu (a był to piątek) dostała telefon z chirurgii onkologicznej w Katowicach, że jest dla niej miejsce w szpitalu i ma się tam stawić w poniedziałek rano ze skierowaniem. Kobieta zaczęła gorączkowo wydzwaniać do przychodni, żeby się umówić do lekarza po to skierowanie, ale nikt nie chciał jej zapisać, bo nie było gdzie. W końcu zadzwoniła wymieniona przeze mnie na początku znajoma tej pacjentki. Telefon oderałam ja. A ja od razu wyobraziłam sobie siebie na miejscu tej chorej pani, bo mam niestety taką tendencję do stawiania się w sytuacji każdej chorej osoby. Wiedziałam, że sprawa jest pilna. Brak teleporady u rodzinnego będzie skutkował brakiem skierowania na oddział onkologiczny, operacja nie dojdzie do skutku, a to może kobietę kosztować życie. Umówiłam ją na tą teleporadę, wcisnęłam pomiędzy innych pacjentów, w uwagach zrobiłam dopisek, że sprawa jest pilna i mając nadzieję, że lekarz nie przyjdzie do mnie z pretensjami o nadplanowego pacjenta, czekałam. Po jakimś czasie zauważyłam, że teleporada została zrealizowana. Nikt do mnie z pretensjami nie przybiegł, więc odetchnęłam z ulgą. Było załatwione.
Minął tydzień. Dzisiaj podchodzi do mnie jedna z dziewczyn i mówi, że mam wyjść na korytarz, bo jakaś kobieta szuka pani Kasi. Wyszłam więc. Czekała na mnie niziutka kobiecinka, w wieku około 60 lat. Zapytałam: "Pani do mnie?", a ta od razu wręczyła mi reklamówkę ze słodyczami i zaczęła dziękować na tym korytarzu w imieniu tamtej chorej pani. Przypomniałam sobie tą sytuację sprzed tygodnia. Obecnie owa pacjentka już jest po operacji, czuje się dobrze i jest duża szansa, że będzie żyć. Ucieszyło mnie to, że udało mi się przyłożyć rękę do czyjegoś ocalonego życia. Niby takie nic, tylko teleporada u rodzinnego, ale od tego się zaczęło, to był ten początek, tak niezwykle ważny. Porozmawiałyśmy chwilkę, podziękowaniom nie było końca, aż zaczęło mnie to krępować, przecież ciągle stałyśmy na korytarzu. Mnóstwo pacjentów na nas patrzyło. No, ale nic. Kobieta w końcu się pożegnała, ja weszłam do pokoju socjalnego i zaczęłam wypakowywać te czekolady, kawę i ciasteczka. Pomiędzy tym wszystkim była kartka z życzeniami na Wielkanoc. Koperta podpisana była "Kochana Pani Kasia". Ludzie, wierzcie mi lub nie, popłakałam się, jak to przeczytałam. Słowo "kochana" rozczuliło mnie do reszty. Obca osoba nazywa mnie kochaną - to jest niesamowite. Ta jedna mała kartka więcej dla mnie znaczy niż ten cały wór słodyczy. Zresztą wszystkie słodkości rozdałam pomiędzy dziewczyny, będą mieć do kawy, dla siebie zostawiłam tę kartkę. Schowałam ją na pamiątkę, żeby mi przypominała o tym kim jestem. Wiele błędów popełniłam w życiu, ale w gruncie rzezcy jestem dobrym człowiekiem, a przynajmniej codziennie staram się taka być. Życzę sobie, żebym nigdy tego nie zmieniła, żebym nie zeszła na psy, bo warto być dobrym człowiekiem choćby po to, żeby usłyszeć od innego człowieka "dziękuję". Dobro wraca dobrem. Chciałabym bardzo być dla innych "Kochaną Panią Kasią", chciałabym, aby taką mnie znali i pamiętali.
Dodaj komentarz