94. **
Po raz pierwszy wzięłam dziś udział w towarzyskim biegu grupowym. Był to bieg przygotowany z myślą o tegorocznych Walentynkach. Jako że to święto wypada jutro i każdy wolałby je spędzić z ukochaną osobą, datę biegu wyznaczono na dziś. Organizacją całości zajęła się grupa miłośników aktywności sportowej z mojego miasta. Generalnie było wszystko w porządku, nie można tu nic nikomu zarzucić. Były medale, była loteria nagród dla każdego, była ciepła herbata. Mimo to przekonałam się, że takie biegi nie leżą w mojej naturze. Nie lubię nikogo gonić, nie dla mnie wyścigi. Nie lubię też na nikogo czekać, a niestety było sporo ludzi, którzy zjawili się na biegu, żeby pospacerować (?) i poplotkować, przez co wiecznie zostawali w tyle. Najpierw rozgrzewałam się goniąc czołówkę biegaczy, po czym marzłam, czekając na końcowych uczestników. Wkurzało mnie to. Wiem, że było to przede wszystkim wydarzenie towarzyskie i powinnam być przygotowana na taki rozwój sytuacji, a jednak czułam dyskomfort i to spory. Kiedyś tęskniłam za takimi biegami. Tęskniłam, dopóki nie spróbowałam. Teraz już wiem, przekonałam się na własnej skórze, że nie lubię takich imprez.
Co ja w ogóle lubię? Lubię po prostu bieganie - swoimi ścieżkami, swoim tempem, będąc sam na sam ze swoimi myślami, nie zaczepiana przez nikogo. Jestem samotnym wilkiem. Tak siebie oceniam. Jeśli decyduję się na towarzystwo, to tylko jednej, najwyżej dwóch osób. Chcę robić swoje, nie oglądając się na innych. I to jest adekwatne do tytułu mojego bloga: begam tak, jak ja lubię i nie godzę się na to, żeby ktoś inny dyktował mi warunki mojego biegu. I chociaż już mnie zaproszono na kolejny, za miesiąc z okazji Dnia Kobiet, to już nie wezmę w nim udziału. O nie!
Dodaj komentarz