• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Biegam. Tak jak lubię. Tak jak chcę.

Blog powstał ku pamięci moich biegowych zmagań. Mam nadzieję, że za parę lat będę się śmiać z początkowych wpisów i nieporadnych pierwszych truchcików.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
29 30 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31 01 02

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Luty 2023
  • Styczeń 2023
  • Grudzień 2022
  • Listopad 2022
  • Październik 2022
  • Wrzesień 2022
  • Sierpień 2022
  • Lipiec 2022
  • Czerwiec 2022
  • Maj 2022
  • Kwiecień 2022
  • Marzec 2022
  • Grudzień 2021
  • Listopad 2021
  • Październik 2021
  • Lipiec 2021
  • Maj 2021
  • Kwiecień 2021
  • Marzec 2021
  • Luty 2021
  • Styczeń 2021
  • Grudzień 2020
  • Listopad 2020
  • Październik 2020
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Maj 2020
  • Kwiecień 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Styczeń 2020
  • Grudzień 2019
  • Listopad 2019
  • Październik 2019

Archiwum grudzień 2021

31.12.2021

2021 odchodzi, czas więc na osobiste podsumowanie roku.
Jeszcze dwa miesiące temu myślałam, że w Sylwestra będę euforycznie opisywać swoje tegoroczne biegowe sukcesy, ale nic z tego. Życie pokrzyżowało mi plany. Chociaż cały rok był nawet fajny, spokojny, szczęśliwy, to grudzień poturbował mnie na tyle mocno, że ta euforia prysła jak bańka mydlana. Covid bardzo dużo mi zabrał. Zabrał mi tatę, i to w tak szybkim tempie, że ciągle nie mogę się otrząsnąć. Ciągle mi go brak, brak jego dowcipów, rozmów, po prostu jego obecności. Patrzę na prezent gwiazdkowy, który mu przygotowałam. Już nie zdążył go odebrać i się nim nacieszyć. Patrzę i płaczę.
Okrutny covid zmusił tatusia do cierpienia, bólu, męczarni. Dlaczego? Był takim dobrym człowiekiem. Mówią: "Jakie życie, taka śmierć". Nieprawda. Tatko nie zasłużył sobie na tak straszną śmierć. Przeklęty covid!
Moje treningi też mocno ucierpiały. Najpierw moja choroba i izolacja zmusiły mnie do siedzenia w domu. Potem problemy taty sprawiły, że zapomniałam na pewnien czas o bieganiu. Nie pobiłam rekordów z 2020 roku, ani w biegach, ani w chodzie, ani nawet na bieżni. Ale nic to. Noszę bransoletkę z serduszkiem i grawerem "Tato". Teraz on będzie biegał ze mną i pomoże mi nadrobić to, co straciłam w tym roku. On będzie moją siłą.
Czas powiedzieć "trudno", podnieść się życiowo i spojrzeć w przyszłość. Od jutra zaczynam walczyć na nowo. Z Tatą.

31 grudnia 2021   Dodaj komentarz

25.12.2021

Tato, tak bardzo mi Cię brakuje...

*25.02.1947     +19.12.2021

25 grudnia 2021   Dodaj komentarz

18.12.2021

Dostałam dziś prawdziwy biegowy wycisk. Umówiliśmy się w trójkę na trening - Endrju, jego przyjaciel Wojtek i ja. Takiego biegania jeszcze nie doświadczyłam, a wszystko za sprawą Wojtka. Od razu, od pierwszego kroku wysunął się na czoło naszej małej grupki. Wysoki, z nogami długimi i umięśnionymi gnał do przodu jak pocisk. Ledwo łapałam oddech, próbując mu dotrzymać kroku. Może to jeszcze osłabienie pocovidowe tak na mne działało, a może (i to uważam za bardziej prawdopodobne) to Wojtek jest tak mocnym zawodnikiem. Było mi nieraz aż głupio, że tak go spowalniam. Miałam wrażenie, że patrzy na mnie z politowaniem. Chyba nie tego się spodziewał, zgadzając się na bieg ze mną. On chciał szybciej, mocniej, a ja truchcik... W tym wszystkim najbardziej było mi żal Andrzeja, który w tej sytuacji znalazł się między młotem i kowadłem. Widziałam, jak się rwie do Wojtka, do przodu, ale wtedy zostałabym sama w tyle, na co on nie chciał pozwolić. Naprawdę było mi go żal.
Ja się chyba nie nadaję na takie treningi. Nie lubię być czyimś balastem. To już lepiej pobiegać w swoim tempie, choć samotnie. Kiedyś, w którymś wpisie wyraziłam się, że jestem samotnym wilkiem. I to jest prawda. Z nikim nie jest mi tak dobrze, jak ze sobą. Znów się o tym przekonałam. Chyba niezbyt prędko wrócę do biegania w grupie. Z Andrzejem to bym się może jeszcze wybrała, ale z Wojtkiem już nie chcę. On potrzebuje mocnych wrażeń, rywalizacji, szybkiego tempa. We mnie tego nie znajdzie. Usunę mu się z drogi. Jesteśmy zbyt różni, by można było stworzyć biegowy team.

18 grudnia 2021   Dodaj komentarz

10.12.2021

Jest źle. Bardzo źle.
Od tygodnia wiadomo było, że rodziców dopadł covid. Jak tylko skończyłam swoją izolację, przyjeżdżałam do nich codziennie i usilnie prosiłam, żeby zrobili wymazy. Pomogłabym im wygenerować skierowania, zawiozłabym na badania i przywiozła do domu. A oni tylko "nie" i "nie".. Oboje byli nieugięci, a choroba postępowała. W środę już było pogotowie do taty. Zrobili mu wymaz. Wyszedł oczywiście pozytywny, ale tato nie wyraził zgody na zabranie do szpitala. Podpisał odmowę leczenia. Brakło mi słów. Jedyne co mi się udało, to przekonać mamę, żeby sama się leczyła. Pogotowie przyjechało drugi raz. Objeździli z nią kilka szpitali i nigdzie nie było miejsca. Trafili w końcu do Katowic, do tymczasowego szpitala na lotnisku. Jednak tam wymaz wyszedł negatywny, w związku czym jej nie przyjęto i wróciła do domu. Zostałam już u rodziców. Stan ojca stale się pogarszał. Mimo to ciągle był przytomny i nie wyrażał zgody na wezwanie karetki. Do końca życia będę miećprzed oczami obraz, jak klęczę przy jego łóżku i ze łzami w oczach błagam: "Tatuś, zgódź się na pogotowie. Brak ci tlenu, nie masz czym oddychać. Zgódź się.". A on z nerwami wręcz odpowiedział: "Nie!". Dopiero jak już nie mógł mówić i tylko jęczał wezwałam karetkę, bo wiedziałam, że tato już nie odmówi. Już nie miał sił, żeby odmówić. Zabrali go podłączonego do respiratora z saturacją 31% i temperaturą 40,3°C. Jest na OIOM-ie w stanie krytycznym, ale żyje, walczy. Dziś załatwiłam teleporadę dla mamy. Dostała leki i też walczy. Mama z tego wyjdzie, wiem to. Nie muszę jej do niczego przekonywać. Ma świadomość tego, że trzeba zjeść, połknąć tabletki, dużo pić. Ona pokona to choróbsko. Co z ojcem będzie - nie wiem, ale odkąd pogotowie go zabrało jestem spokojniejsza. Jest teraz pod dobrą, właściwą opieką. Nareszcie w nocy zasnęłam i dobrych parę godzin spałam. Zaczęłam też jeść, bo przez te nerwy w ostatnich dniach nawet nie myślałam o jedzeniu. Także ja też wrcam do normalności.
Boję się o tatę. Nie chcę go stracić. Tli się we mnie nadzieja, że skoro przeżył noc, to przeżyje w ogóle i wróci do nas. Nie wiem dlaczego on tak usilnie chcał umrzeć i to w takich męczarniach. Jak wróci, może będzie miał do mnie pretensje, że bez jego zgody wezwałam pogotowie, ale ja już o to nie dbam. Zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy, żeby go ratować. Nie mogłam siedzieć i nic nie robić, bo on tak wybrał, tak sobie życzył. Nie mogła, bo inaczej sama odebrałabym sobie życie. Wyrzuty sumienia by mnie zjadły.
Nie wiem w jakim stanie tato wróci do nas. Modlę się, żeby wrócił w ogóle.

10 grudnia 2021   Dodaj komentarz

05.12.2021

No w końcu! Wolność! Izolacja przechodzi w niepamięć!
Czekałam na ten dzień z utęsknieniem. Gdy wyszłam rano z domu w swoim biegowym stroju i zrobiłam pierwsze biegowe kroki, gęba mi się roześmiała od ucha do ucha. Powtarzałam tylko w myślach: "Nareszcie! Nareszcie!". Biegłam sobie pomalutku, truchcikiem. Wiedziałam, że nie mogę szaleć. Organizm mam jeszcze słaby. Płuca nie pracują jak dawniej, w związku z tym serce też nie. Ciągnąc dalej, mięśnie są niedostatecznie natlenione, nieco zwiotczałe i zastane. Biorąc to wszystko pod uwagę postanowiłam przebiec jedynie moją stałą trasę 5 km. Wróciłam do domu wykończona. Ostatni raz tak się czułam 2 lata temu, gdy zaczynałam swoją biegową przygodę. Ale tak naprawdę to zmęczenie kompletnie nie jest ważne. Ważne jest szczęście, które mi dał ten bieg. Czułam się wolna jak ptak. Czułam się zwycięzcą. Endrju mnie zapewnił, że z każdym kolejnym biegiem będzie lepiej i migiem odbuduję swoją formę. Pomalutku, ale stale do przodu. Powrót do regularnych treningów to klucz do sukcesu. Nieważne, że powoli, że spacerkiem. Ważne, żeby się nie poddać, nie odpuścić. Tak zrobie. Nie odpuszczę!
Boże! Jakie to bieganie jest cudowne!

05 grudnia 2021   Dodaj komentarz

02.12.2021

Po moim covidzie już nie ma śladu, choć izolacja jeszcze dwa dni potrwa. Zapisałam się na bieg z okazji Barbórki, który odbędzie się tuż po zakończeniu izolacji. Endrju nieco sceptycznie podchodzi do mojej decyzji wzięcia udziału w tym biegu, szczególnie że do pokonania jest trasa 10 km. I nie chodzi bynajmniej o zajmowanie miejsc na podium, tylko o sam fakt pokonania tak dużej ilości kilometrów tuż po chorobie. Wziełąm sobie jego ostrzeżenia pod uwagę i postanowiłam siebie wypróbować. Weszłam na bieżnię. Bieżnia niemal natychmiast zweryfikowała wszystkie moje plany. Spokorniałam. I to bardzo. Zadyszałam się okropnie. Kaszel mnie chwycił, że aż tchu nie mogłam złapać. Nogi okazały się być jak z waty - zupełnie bez sił. Zrozumiałam, że bieg barbórkowy muszę odpuścić. Covid sobie może i poszedł, ale zostawił spuściznę w postaci osłabionego organizmu. Jednak nie byłabym sobą, gdybym się do reszty poddała. Postanowiłam przejść na bieżni jedną godzinkę, niezależnie od tego, jaki będzie kilometraż. Do 30 minuty męczyłam się bardzo. Szłam powolutku, całkiem jak żółw. Kilka razy chciałam zrezygnować, tylko że wtedy jakiś cichy głosik się odzywał w mojej głowie: "Jeszcze nie teraz. Jeszcze trochę.". I po 30 minucie jakby stał się cud. Organizm chyba sobie przypomniał, o co w tym wszystkim chodzi. Mój krok zrobił się regularny, oddech się wyrównać i zaczęłam zasuwać niezłym marszem. Gdy zegar pokazał 1 godzinę, zeszłam tak, jak sobie obiecałam. Wynik okazał się całkiem niezły - ponad 5 km. Muszę przyznać, że jestem z siebie dumna. Dumna przede wszystkim  ztego, że się nie poddałam. Na bieg barbórkowy na pewno nie pójdę, ale malutka piąteczka z rana będzie idealna jak na pierwszy pocovidowy bieg. Muszę się rozruszać na nowo, wejść w ten rytm. Bardzo dobrze zrobiłam, że poćwiczyłam dziś na bieżni. To mi uświadomiło, jaki jest stan mojego organizmu i w jakim jestem miejscu na tle innych biegaczy. Ta dzisiejsza decyzja o ćwiczeniach była strzałem w dziesiątkę.

02 grudnia 2021   Dodaj komentarz
Kasia7911 | Blogi