10.12.2021
Jest źle. Bardzo źle.
Od tygodnia wiadomo było, że rodziców dopadł covid. Jak tylko skończyłam swoją izolację, przyjeżdżałam do nich codziennie i usilnie prosiłam, żeby zrobili wymazy. Pomogłabym im wygenerować skierowania, zawiozłabym na badania i przywiozła do domu. A oni tylko "nie" i "nie".. Oboje byli nieugięci, a choroba postępowała. W środę już było pogotowie do taty. Zrobili mu wymaz. Wyszedł oczywiście pozytywny, ale tato nie wyraził zgody na zabranie do szpitala. Podpisał odmowę leczenia. Brakło mi słów. Jedyne co mi się udało, to przekonać mamę, żeby sama się leczyła. Pogotowie przyjechało drugi raz. Objeździli z nią kilka szpitali i nigdzie nie było miejsca. Trafili w końcu do Katowic, do tymczasowego szpitala na lotnisku. Jednak tam wymaz wyszedł negatywny, w związku czym jej nie przyjęto i wróciła do domu. Zostałam już u rodziców. Stan ojca stale się pogarszał. Mimo to ciągle był przytomny i nie wyrażał zgody na wezwanie karetki. Do końca życia będę miećprzed oczami obraz, jak klęczę przy jego łóżku i ze łzami w oczach błagam: "Tatuś, zgódź się na pogotowie. Brak ci tlenu, nie masz czym oddychać. Zgódź się.". A on z nerwami wręcz odpowiedział: "Nie!". Dopiero jak już nie mógł mówić i tylko jęczał wezwałam karetkę, bo wiedziałam, że tato już nie odmówi. Już nie miał sił, żeby odmówić. Zabrali go podłączonego do respiratora z saturacją 31% i temperaturą 40,3°C. Jest na OIOM-ie w stanie krytycznym, ale żyje, walczy. Dziś załatwiłam teleporadę dla mamy. Dostała leki i też walczy. Mama z tego wyjdzie, wiem to. Nie muszę jej do niczego przekonywać. Ma świadomość tego, że trzeba zjeść, połknąć tabletki, dużo pić. Ona pokona to choróbsko. Co z ojcem będzie - nie wiem, ale odkąd pogotowie go zabrało jestem spokojniejsza. Jest teraz pod dobrą, właściwą opieką. Nareszcie w nocy zasnęłam i dobrych parę godzin spałam. Zaczęłam też jeść, bo przez te nerwy w ostatnich dniach nawet nie myślałam o jedzeniu. Także ja też wrcam do normalności.
Boję się o tatę. Nie chcę go stracić. Tli się we mnie nadzieja, że skoro przeżył noc, to przeżyje w ogóle i wróci do nas. Nie wiem dlaczego on tak usilnie chcał umrzeć i to w takich męczarniach. Jak wróci, może będzie miał do mnie pretensje, że bez jego zgody wezwałam pogotowie, ale ja już o to nie dbam. Zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy, żeby go ratować. Nie mogłam siedzieć i nic nie robić, bo on tak wybrał, tak sobie życzył. Nie mogła, bo inaczej sama odebrałabym sobie życie. Wyrzuty sumienia by mnie zjadły.
Nie wiem w jakim stanie tato wróci do nas. Modlę się, żeby wrócił w ogóle.
Dodaj komentarz