70. **
Wkręcam się w nordic walking coraz bardziej. Nie mogę biegać codziennie niestety. Ubolewam nad tym bardzo, bo kocham to, uwielbiam, żyję tym. No ale cóż - ma to służyć zdrowiu, a nie chorobie, więc trzeba słuchać swojego organizmu. A ten mi podpowiada, że są też inne sporty oprócz biegania, więc chodzę. Na początku po prostu maszerowałam. Chociaż miałam kupione kije do nordic walking, to najzwyczajniej w świecie nie umiałam z nimi chodzić. One mi wręcz przeszkadzały zamiast pomagać. Zostawiłam je w kącie. Jednak nie dawało mi to spokoju, bo skoro inni ludzie potrafią, to dlaczego ja nie? Ja też chcę! Przełomowy okazał się ostatni bieg "Oko w oko z rakiem" w Chorzowie. Kijkarze startowali 10 minut po nas. Gdy ja ukończyłam już swój bieg, oni właśnie zbliżali się do mety. Zasuwali jak rakiety. Miałam okazję przypatrzeć się, jak to robią. Technika, technika i jeszcze raz technika! Oczywiste. Nie da się wziąć kije i tak prostu sobie z nimi iść, jak mi się wydawało. Trzeba wiedzieć jak! Teraz już wiem. Wiem jak je trzymać i jak stawiać. Przyjrzałam się nieco nordicowcom i choć z pewnością nie chodzę jeszcze idealnie, to zaczęło mi to sprawiać przyjemność. Ba! No i super! Mąż oczywiście kręci z niedowierzaniem głową, twierdzi, że już całkiem zwariowałam. Dla niego bieganie już jest wystarczającym bzikiem, a co dopiero chodzenie z kijami! Ja na te jego docinki odpowiadam: "Nie śmiej się, jeszcze kiedyś będziesz chodził ze mną". Zarzeka się na wszystkie świętości, że nigdy mu takie "głupoty" do głowy nie przyjdą. Ale ja poczekam na niego, aż zmądrzeje...