25.09.2022
Jestem zła na siebie za swoją głupotę, bezradność, strachliwość i nie wiem, co jeszcze. Ominął mnie dziś bieg, jeden z najważniejszych w roku - Bieg "Oko w oko z rakiem". Już od wczorajszego popołudnia szykowałam się na tą imprezę. Plecak spakowałam, ciuchy przygotowałam, a tu dziś z rana zaczął padać deszcz. Mąż, który miał mnie zawieść, zaczął marudzić, że może lepiej byłoby nie jechać, bo drogi mokre, śliskie i niebezpieczne, bo przemoczę ubranie i się rozchoruję. Tak mi gadał w kółko, że końcu uległam i powiedziałam: "Okej, odpuszczam". Fakt, nie lubię biegać w deszczu, jednak po cichu liczyłam na to, że przestanie lać i pojedziemy. A tu krople coraz większe i gęściejsze. No i zrezygnowałam. Jak tylko rozsiedliśmy się na fotelach z kawusiami, chmury się rozpierzchły i zaświeciło piękne słońce. Tym samym wpadłam w taki wkurw, że się opisać nie da. Już niestety było za późno, żeby dojechać na miejsce o czasie. Jestem wściekła zarówno na męża, że mnie zbałamucił tym deszczem i na siebie, że mu uwierzyłam. Wszyscy w Gliwicach pięknie, biegowo się bawią, a ja zostałam na kanapie. Rok czasu czekałam na ten bieg i tak się dałam zwieść chłopu. Gdybym podjęła męską decyzję, że pojadę sama, teraz cieszyłabym się z medalu, z koncertu Marka Piekarczyka i z cudownie przeżytego dnia. To był ostatni raz! Już więcej nie będę męża o nic prosić. Ba! Nawet mu nie powiem, że jadę na jakiś bieg. Po prostu się ubiorę, poinformuję go o swojej decyzji i zamknę za sobą drzwi. Nie potrzebuję jego łaski. Zawsze się bałam sama daleko jeździć, bo nie czuję się wytrawnym kierowcą, ale to się zmieni. Nabiorę więcej odwagi i zostawię małża samego w domu. Niech dalej pasie sobie swój brzuch.
Jest mi tak żal tego biegu, tak mi smutno, że nawet się popłakałam. Nie umiem przeboleć straty takiej wspaniałej imprezy. Byłam głupia, ale już czas zmądrzeć. To się więcej nie powtórzy.