13.11.2021
Dziś zaliczyłam bieg charytatywny.
Latem tego roku 11-letni chłopiec z pobliskiej miejscowości wybrał się z rodzicami na wycieczkę rowerową. Piękna rodzinna zabawa zamienła się w koszmar, gdyż chłopak został potrącony przez ciężarówkę. Za nim jest kilka poważnych operacji i bardzo intensywna rehabilitacja. Udało się go już wyprowadzić z wózka inwalidzkiego i porusza się o kulach. Jest to niesamowity sukces. Jednak determinacja rodziców idzie dalej, chcą doprowadzić do momentu, że będzie chodził o własnych siłach. Tylko, że już zabrkło im pieniędzy. Organizatorzy biegu poruszyli dzięki facebookowi niemal całą Polskę. U nas zorganizowano bieg w terenie, a jednocześnie odbył się bieg wirtualny. Jestem zaskoczona rozmachem tej imprezy. Wszystko odbyło się na najwyższym poziomie. Pozyskano ogrom sponsowrów. Była loteria fantowa, na którą się niestety już nie załapałam, bo losy rozeszły się w mgnieiu oka jak świeże bułeczki. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, trasa biegu wprost fantastyczna, leśna, dobrze oznakowana. Jednak dla mnie osobiście poza satysfakcją z tego, że pomogłam komuś w biegowym stylu, moim ulubionym, ważne było poznanie pewnego faceta. A było to tak...
Wybiegłam sobie z domu, chcąc dotrzeć na miejsce zbiórki biegu. Biegnę sobie spokojnie, aż tu nagle zatrzymuje się przy mnie czarne Audi. Otwierają się drzwi i słyszę:
- Kasia?
- No tak.
- Ty pewnie na bieg. To wsiadaj. Ja też.
No i wsiadłam. Byłam ogromnie zaskoczona, że ten ktoś mnie zna, ale ostatecznie ucieszyłam się, że mam podwózkę. Przywitaliśmy się, podaliśmy sobie ręce. Dowiedziałam się, że ma na imię Andrzej, dla przyjaciół Endrju. Pogadaliśmy niewiele, bo droga była krótka i szybko dotaliśmy na miejsce. Jednak od tej chwili już wszystko robiliśmy razem. Po numery startowe też zgłosiliśmy się razem. I tu się zaczęło najlepsze. Swój numer przypięłam błyskawicznie. Cztery malutkie agrafki - pyk, pyk i gotowe. Natomiast Endrju do mnie mówi, że on mnie bardzo prosi o pomoc przy tych agrafkach. Nie ma okularów, dobrze nie widzi i nie potrafi sam sobie przypiąć numeru startowego. Zgodziałam się mu pomóc, choć wiedziałam, że to będzie dla mnie bardzo krępujące. Ubrania biegowe są dość obcisłe i co tu dużo gadać - będę musiała chłopa po brzuchu pomacać, żeby dobrze to przypiąć i go nie ukłuć. Odetchnęłam i zabrałam się do roboty, żeby mieć to jak najszybciej za sobą. Może się nawet i zarumieniłam, nie wiem, ale jeśli nawet, to makijaż skutecznie wszystko ukrył. W każdym razie już po tych przebojach stoimy sobie razem, przygotowani do rozgrzewki i Endrju mówi tak:
- Wiesz co jest zabawne w tym dzisiejszym dniu?
- No co?
- Że ja Cię pomyliłem z inną Kasią. Ale wcale tego nie żałuję. Też jesteś Kasia, ale nawet lepsza.
- A wiesz co jest jeszcze zabawniejsze?
- No co?
- Że mój mąż też ma na imię Andrzej.
Nie dał po sobie poznać, że to moje hasło go ubodło, ale przy pierwszej nadarzającej się okazji zniknął. Tak, jak do tej pory nie odstępował mnie na krok, tak teraz się ulotnił. Nagle się okazało, że ma wielu innych znajomych, z którymi musi przybić piątkę i pogadać. Nawet rozgrzewkę olał. Było mi nawet troszkę smutno, bo był tam jedyną osobą, którą znałam. Poza nim, z nikim nie zamieniłam słowa. Jednak ten podryw trochę kiepsko mu wyszedł, już tak niemal na granicy chamstwa. Minęłam go jeszcze potem na trasie biegu i więcej już go nie widziałam. Przygoda z Endrju pozostanie wspomnieniem.