98. **
Pierwszy w tym roku półmaraton za mną. Jupi!!!
Planowałam pobiec w pierwszym dniu wosny, szykowałam się, układałam trasę, planowałam... Tymczasem około południa jakiś mały chochlik usiadł mi na ramieniu i uporczywie szeptał do ucha: "Dziś! Dziś! Dziś!". Tak mnie korciło, tak mnie nosiło, że w końcu po 15:00 ubrałam się i pobiegłam. W domu oczywiście nie przyznałam się, co ja zamierzam zrobić, bo mąż na pewno starałby się wybić mi to z głowy. Cóż, jego demotywujące gadanie było mi akurat najmniej potrzebne. Dlatego po zdawkowym: "Idę biegać" puściłam się w długą. Muzyczka mi w uszach przygrywała, słoneczko ogrzewało, a ja biegłam i biegłam i biegłam... aż wybiegałam swoje. Kiedy teraz porównuję ten półmaraton z zeszłorocznym, to jedno słowo rozbrzmiewa w mojej głowie: SATYSFAKCJA. Przede wszystkim ukończyłam swój bieg w czasie krótszym o 20 minut. Poza tym nie czułam się tak zmęczona. Do końca biegu miałam zaciesz na twarzy, a pamiętam jak rok temu łzy płynęły mi po policzkach. Dzisiaj wystarczyło po wszystkim zrobić rozciąganie i czuję się świetnie, a w zeszłym roku przez tydzień kulałam i dochodziłam do siebie. Krótko mówiąc, moja forma wzrosła, co mnie cieszy ogromnie. Jest to dla mnie tym większa satysfakcja, że nagrodzona została moja mozolna praca, systematyczność, upór. Dzisiejsza radość jest dla mnie nagrodą, najprawdziwszą.
Obiecałam sobie w tym roku jeszcze dwa półmaratony. Jestem dobrej myśli, że zrealizuję swoje cele. Mam tę moc - jak mówił kasyk. Mogę biegać, kocham biegać!