95. **
Kolejna rekrutacja za mną.
W środę dostałam telefon z przychodni z pobliskiego miasta. Dzwonił sam właściciel i zaprosił mnie na rozmowę. Wczoraj po pracy pojechałam. To, co tam zastałam, było jak zły sen.
Jadąc na to spotkanie, spodziewałam się zobaczyć eleganckiego mężczyznę, lekarza, właściciela firmy, człowieka z pozycją i prezencją. Wyobrażałam sobie, że zaprosi mnie do swojego gabinetu urządzonego stylowo i gustownie, z meblami dobranymi odpowiednio do zajmowanego stanowiska w firmie. Jakże się pomyliłam! Przede wszystkim nie mogłam wejść do środka, bo przychodnia była zamknięta na trzy spusty. Po telefonie do właściciela, drzwi otworzyła mi kobieta w dżinsach i rozciągniętym t-shircie. Ponoć to pielęgniarka była. Cóż, strój tej pani wskazywałby raczej na sprzątaczkę, w każdym razie pozostawiał wiele do życzenia. Zaprowadziła mnie do "gabinetu" szefa, czyli do starego, obskurnego gabinetu lekarskiego, pomalowanego na ponury kolor zgniłej zieleni. Z mebli, które tam stały, mogę wymienić tylko biurko i krzesło na kółkach, na którym siedział on czyli szef. Powitał mnie serdecznie, można by rzec, że wręcz ucieszył się na mój widok. Był nawet przystojny, ale jakiś taki zaniedbany - spodnie przydługie, buty dobrej jakości, ale już stare i rozczłapane, do tego narzucony byle jaki sweter. Wizerunkowo - klapa. Przywitał się ze mną i wpadł w lekkie zakłopotanie, bo zorientował się, że nie mam na czym usiąść. Przyniósł mi z gabinetu obok krzesło, które pamięta chyba lata 50 ubiegłego wieku. Siedziałam na nim jak na wulkanie, bo całe się pode mną kołysało i bałam się, że się normalnie rozleci. W owym "gabinecie" nie było ani jednej szafy, komody, kredensu, czegokolwiek. Nic. Za to od podłogi aż po sufit były ułożone kartony, jeden na drugim i zdawały się do mnie wołać: "Nie runiemy, obiecujemy!". MA-SA-KRA! Przecież to wyglądało jak magazyn, a nawet gorzej, bo w magazynie są regały na kartony, a tutaj wszystko stało na kupie i trzymało się na słowo honoru. Jeden wielki obraz nędzy i rozpaczy.
Rozmowa z panem doktorem była krótka. Miałabym w tej firmie rejestrować pacjentów, zakładać kartoteki, potwierdzać wizyty oraz... wystawiać recepty. Hola! Hola! Stop! W tym właśnie momencie, jak to jedno zdanie usłyszałam, zdecydowałam natychmiast, że nie chcę tam pracować. Przede wszystkim o jakim zakładaniu kartotek my mówimy? Wszystkie przychodnie się komputeryzują, a tu co? Uwstecznianie? Od 2025 roku cała dokumentacja medyczna ma być prowadzona wyłącznie elektronicznie. Mamy teraz w Polsce czas przejściowy, aby każdą przychodnię skomputeryzować, a ten mi tu o papierowaych kartotekach opowiada. Jak widać - zero postępu. Kolejna sprawa, która mnie zniechęciła już totalnie to wspomniane wystawianie recept. Ja znam swoje obowiązki jako rejestratorki i wystawiania recept tam nie ma. To są kompetencje lekarza. Ostatecznie pielęgniarka też może to zrobić, ale tylko pod warunkiem, że przeszła w tym zakresie kurs i posiada na to odpowiedni certyfikat. Obawiam się, że pan doktor jest cienki w uszach jeśli chodzi o obsługę komputera. Zapewne wymyślił sobie, że zrobi pacjentowi wizytę w kartotece, zapisze wszystko, po czym kartotekę rzuci mi na biurko, żebym obrobiła ją komputerowo, od uzupełnienia procedur po wystawienie skierowań i recept. Na coś takiego się nie zgodzę. Co będzie jak pomylę się na recepcie? Kto będzie odpowiadał przed sądem za zgon pacjenta? Pan doktor weźmie mnie w obronę? Na pewno nie! Lekarz ma swoje zadania w poradni, pielęgniarka swoje, rejestratorka swoje. I tego dobrze działająca firma powinna się trzymać. Zasady panujące tutaj nie spodobały mi się bardzo. Ale nie ma co się martwić, do pracy tam nie pójdę. Zażądałam 3500 zł brutto, więc jestem w 99% przekonana, że pan doktor nie zdecyduje się mnie zatrudnić. Już na pierwszy rzut oka widać, że w tej przychodni się nie przelewa, więc celowo podałam tak wysoką stawkę, aby odechciało się szefowi do mnie oddzwaniać. Nie po to uciekłam z jednego wyzysku, żeby teraz na jeszcze gorszy się zgadzać. To wczorajsze spotkanie to była strata czasu.
Podsumowanie tego wszystkiego jest proste i jasne - zostaję tu, gdzie teraz jestem, przedłużam umowę i póki co nie kombinuję z nowymi firmami.