91. **
Pocierpiałam dzisiaj w pracy za niewinność. Przekonałam się na własnej skórze, że to się zdarza.
Problem dotyczył e-skierowania. Przyszła pacjentka na rejestrację ze skierowaniem wystawionym przez naszą panią neurolog do pracowni TK. Pacjentka nie mogła się zarejestrować na badanie z podanym kodem skierowania, bo wyskakiwał błąd, więc przyszła to wyjaśnić i poprawić. Trafiła do mojego biurka. Zaczęłam sprawdzać po kolei co, gdzie i jak było wystawione, aż dotarłam do kolejnej wizyty neurologicznej tej pani. Powinna była mieć rejestrację kontrolną z wynikami, a była wpisana jako pierwszorazowa z nowym skierowaniem ...na TK! O Matko! Oczywisty błąd rejestracji. Niestety. Ktoś nie popatrzył na skierowanie, bez zastanowienia wprowadził w komputer, nawet nie sprawdził, że do konsultacji podpina skierowanie na tomografię i klops. W komputerze poprawiłam błąd, to był mały problem. Większy problem był taki, że skierowanie przepadło. Raz wczytany kod dostępu, drugi raz nie zadziała. Dlatego pani nie mogła się zarejestrować na badanie. Myślę sobie - nie ma wyjścia, trzeba iść do lekarki po nowe skierowanie dla pacjentki. Poszłam. Spokojnie zaczęłam tłumaczyć pani doktor o co chodzi, co się stało, a ta na mnie wyskoczyła z dziobem, że mam znaleźć winnego tej sytuacji. Powiedziałam, że nie wiem kto to zrobił, przecież dużo osób pracuje na rejestracji. Na to ona: "Pani to tylko ramionami wzruszać potrafi! A ja teraz będę siedzieć i czyjeś błędy poprawiać! Wie pani ile czasu mi to zajmie?! Pani kradnie mój czas! Życie mi pani kradnie!".
Ooo! Jak wypaliła z tym skradzionym życiem, to mnie zagrzała do czerwoności. Widzieliście?! Hrabina!!! Dwa kliknięcia myszką to dla niej życie skradzione! I to jeszcze ja jestem temu winna! Coś podobnego! Nie, nie, nie! Nie przyjmuję tej krytyki do siebie. Nie ja tu zawaliłam, ja tylko chciałam to naprawić. A to, że stara purchawa nie ogarnia komputera to nie mój problem. Uniosłam dumnie głowę i powiedziałam: "Rozumiem, powiem pacjentce, że nie ma możliwości wystawienia nowego skierowania". A ta się dopiero zaczęła drzeć: "No przecież wystawię! Nie powiedziałam, że nie!". Cichutko szepnęłam "dziękuję" i wyszłam. Koniec dyskusji. No kto to widział, żeby takie babsko na mnie głos podnosiło! Pacjenci czekają na korytarzu, wszystko słyszą, a ta się wydziera. Okropna baba! Harpia jedna! Stara jędza! Dziewczyny z rejestracji powiedziały, że mam iść do menadżera na skargę. No oczywiście, że nie pójdę. Nie zależy mi na jej przeprosinach i byłoby poniżej mojej godności, gdybym się ich domagała. Olewam więc tego wrednego babiszona i finał. Szacunek do tej raszpli straciłam i już go mieć nie będę. Dzisiaj zaświadczyła swoim zachowaniem o samej sobie.