61. **
Wróciliśmy wczoraj z Bieszczad. Wakacyjny wyjazd dobiegł końca niestety.
Ludzie! Jak mi się tam podobało! Co za cisza! Jaki spokój! Niesamowite odludzie i przyroda, przyroda, przyroda..... Mogłabym tam zamieszkać. Zakochałam się w Bieszczadach. Uwielbiam je! Wstaję rano i co widzę za oknem? Jelenia. Idę na spacer - bociany się przechadzają po łące. Zapada noc - wilki swoim wyciem mnie usypiają. Boże! Jak ja potrzebuję takiego oderwania od tej rozwrzeszczanej, pyskatej, ludzkiej codzienności! Mąż stwierdził, że on nie potrafiłby tam żyć. Wszędzie daleko, bez samochodu ani rusz. Najbliższy market jest oddalony o 30 km. Lekarz przyjeżdża dwa razy w tygodniu od 8:00 do 12:00, a większa przychodnia znajduje się też około 30 km dalej. Żadnych rozrywek tam nie ma, żadnego kina. A co ze szkołą dla dzieci? Też tak daleko je wozić? Zimą bez łańcuchów na koła nie pojedzie się nigdzie.
No dobrze - przyznaję, mąż ma rację. Ale jak dożyję starości i emerytury, to wyjadę tam. I będę się codziennie delektować urokami przyrody, ciszą, zielenią. Tak tam jest pięknie, jak w bajce, jak w raju. Przyjechałam stamtąd wprost uduchowiona, natchniona, rozmarzona, oczarowana... Było tak cudnie, że szara codzienność, do której wróciłam, aż boli.