25.03.2022
Z każdą kolejną rozmową o pracę trafiam coraz gorzej.
Tym razem poszukiwano rejestratorki w przychodni rehabilitacyjnej. Napaliłam się na to strasznie! Cieszyłam się jak dziecko. Jechałam na rozmowę tak pełna optymizmu i wiary we własne możliwości, jak nigdy. Miałam wrażenie, że ta praca jest na wyciągnięcie ręki, że na mnie czeka, że już jest moja. I co? I d...a! Wchodzę, a tam cały sztab koleżanek z mojej byłej pracy, z której odeszłam przez mobbing. Na dodatek wszystkie sobie pogadywały z rehabilitantami jak z kolegami, na "ty". Wprawdzie z dziewczynami przywitałam się bardzo serdecznie, bo przecież nic do nich nie mam i nadal się lubimy, ale pomyślałam sobie: "Gdzieś ty Kasia trafiła? Po co żeś ty tu przyszła? Przecież nie masz szans!". Cała moja nadzieja na pracę w tym momencie została pogrzebana. A to nie koniec niespodzianek. Wchodzę do właściciela na rozmowę, a on do mnie z tekstem: "Ja panią znam.". Moja mina chyba wystarczająco wyrażała zaskoczenie, bo gość ciągnął dalej: "Z liceum panią pamiętam. Jak pani była w klasie maturalnej, to ja byłem w pierwszej.". No to wszystko jasne. Ja faceta nie pamiętam, bo będąc w czwartej klasie nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby oglądać się za pierwszakami. No ale mój mąż dorobił do tego swoją teorię, jakobym wpadła w liceum w oko temu jegomościowi, tylko wtedy był nieśmiały i do mnie nie zagadał. Oczywiście wyśmiałam tę odkrywczą teorię męża, bo niby co - wtedy spodobałam się jakiemuś nastolatkowi i czekał na mnie 30 lat, żeby się ze mną spotkać na rozmowie kwalifikacyjnej??? Bzdura kompletna! Wracając do samej rozmowy, to przebiegała w bardzo miłej, swobodnej atmosferze. Pogadaliśmy sobie spokojnie, na luzie. I tyle. Myślę, że tej roboty nie dostanę. Konkurencja jest zbyt duża. Nie mam złudzeń. Potraktuję to po prostu jako zdobycie kolejnego doświadczenia. Nic poza tym.
Dodaj komentarz