25. **
Było około 6:30. Biegłam sobie spokojnie. Uliczne lampy właśnie zgasły, bo słońce powoli zaczęło wschodzić. Okolicę ogarnęła poranna szarość. Było cicho i pusto. Biegłam sobie truchcikiem, powolutku, na luzie. Skręciłam z rynku w boczną uliczkę i nagle... stanęłam jak wryta. Wmurowało mnie w chodnik.
Na środku jezdni siedział kot. To, co mnie uderzyło od razu, to jego biel, czysta, nieskazitelna biel. W półmroku aż bił bask od tej bieli. Siedział nieruchomo, dokładnie na środku, pomiędzy linią przerywaną. Siedział jak posąg i się na mnie patrzył. Moja pierwsza myśl: pewnie wściekły, zaraz się na mnie rzuci i pogryzie, podrapie. Ale on nic. Tak patrzymy na siebie. Myślę sobie: może on z gipsu jest, albo to pluszowa zabawka, ktoś mi zrobił głupi kawał i teraz się śmieje ze mnie zza firanki. Rozglądam się wokół, we wszystkich domach ciemno, wokół cisza jak makiem zasiał. Wyśmiałam w myślach sama siebie. Czemu ktoś miałby wstawać o świcie, żeby na środku drogi sadzać zabawki i skąd ten ktoś miałby wiedzieć, że ja akurat o tej porze będę biegła tą drogą? Kombinuję więc dalej, że to chyba jednak żywe zwierzę jest. Zrobiłam krok do przodu. Kot nie ruszył się z miejsca, ale oczu ze mnie też nie śpuścił. Przeszłam powolutku bokiem, jak najbliżej płotu, jak najdalej od kota. Gdy już byłam jakieś 10 metrów za nim, wstał, spojrzał jeszcze w moją stronę i po prostu poszedł sobie.
Przybiegłam do domu z gęsią skórką na całym ciele. Ja się normalnie bałam. Serce mi waliło jak szalone ze strachu. Opowiedziałam to wszystko mężowi, a on mnie wyśmiał: "Chyba polował na coś. Na pewno na ciebie. Mrrrau".
Śmiejcie się wszyscy. Dla jednych to głupie, dla innych śmieszne - niech wam będzie.
Ja nie zapomnę nigdy dziwności tej sytuacji. Do tej pory czuję się jakoś nieswojo. Mam w myślach cały czas tego kota, jego kolor i nieustępliwy wzrok.
I weź tu, kobieto, nie bądź przesądna...
Dodaj komentarz